SEWERYN LIPOŃSKI
3 kwietnia 2024
Sytuacja z pozoru jest łudząco podobna. Jednak w praktyce Przemysław Plewiński stoi przed trudniejszym wyzwaniem niż 10 lat temu Jacek Jaśkowiak. Poza chwytliwymi analogiami są też istotne różnice, z których sporo działa na korzyść prezydenta, nie ułatwiając sprawy jego rywalom.
- Jedyną osobą, która ma szansę wygrać z prezydentem Jaśkowiakiem, jestem ja - wypalił Przemysław Plewiński z Polski 2050 podczas debaty prezydenckiej w WTK. Tu i ówdzie można usłyszeć o sondażach (na razie tylko wewnątrzpartyjnych), które podobno to potwierdzają.
Szef pracowni OGB Łukasz Pawłowski na Twitterze pyta wprost: czy Jacek Jaśkowiak to Ryszard Grobelny z 2014 r.? Czy Plewiński to ówczesny Jaśkowiak?...
⏭️https://t.co/iUyPEasy8Y
— OGB Pro (@OGB_Pro) March 26, 2024
Poznań - to pierwsze z 5 miast, w którym przeprowadzimy Exit Poll OGB podczas kwietniowych wyborów samorządowych. Czy @jacek_jaskowiak może być spokojny o swoją reelekcję, czy powinien spodziewać się zaciętej walki o prezydenturę?
Ponad ⅖ poznaniaków… pic.twitter.com/OknUqlfg8M
Najbardziej zaciekli krytycy Jaśkowiaka na te spostrzeżenia tylko zacierają ręce. Zapewne oczami wyobraźni widzą powtórkę sprzed dekady. Już uśmiechają się na myśl, że polityczny nowicjusz Plewiński wchodzi do II tury, tam zbiera głosy wszystkich przeciwników prezydenta i...
Zaraz, zaraz, spokojnie. To nie takie proste.
Sytuacja rzeczywiście pod pewnymi względami przypomina tę z jesieni 2014 r. Ale też pod innymi - jest zupełnie inna. Tamtą kampanię - w tym dogrywkę Jaśkowiaka z Grobelnym - śledziłem i opisywałem niemal dzień w dzień z bardzo bliska.
Dlatego dziś pokusiłem się o szczegółowe porównanie i analizę.
WYBORY 2024 vs 2014: PODOBIEŃSTWA
Powszechne "zmęczenie" prezydentem Poznania…
Analogii obecnego Jaśkowiaka do "późnego" Grobelnego można dostrzec wiele. Przed wyborami w 2014 r. przeprowadzałem dla "Wyborczej" wywiad z prof. Piotrem Pawełczykiem, który porównał relację poznaniaków z Grobelnym do "wypalonego związku":
Trwają ze sobą od lat i nie mają już wobec siebie żadnych wielkich oczekiwań. Ale nie mają też odwagi, żeby ten związek skończyć i spróbować czegoś nowego, może lepszego
prof. Piotr Pawełczyk, Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM, wypowiedź z lipca 2014 r. / źródło: Gazeta Wyborcza Poznań
Gdy słucham różnych opinii o Jaśkowiaku - przypomina mi się tamten cytat.
Niektóre okoliczności też są podobne. Ślimaczące się remonty (wtedy Kaponiera, teraz – do niedawna – Św. Marcin czy wciąż Stary Rynek). Pozorne konsultacje. Coraz wyraźniejsza "bucowatość" prezydenta, któremu po latach wydaje się, że on i jego ludzie wiedzą wszystko lepiej od zwykłych mieszkańców.
Do tego wojenki z mediami. Grobelny nie znosił wytykającej mu różne sprawki "Wyborczej". Jaśkowiak? Kiedyś chętnie powoływał się na jej ustalenia (zwłaszcza gdy walczył z Grobelnym o prezydenturę albo – później – ostro komentował rządy PiS), ale ostatnio stwierdził, że "nie czyta takiej gazety" i nie będzie podejmował decyzji na podstawie jej tekstów.
To wszystko może wzmagać wśród zwykłych ludzi poczucie, że facet naprawdę odleciał.
…ale i powszechne przekonanie, że i tak wygra wybory
Cała ta wyliczanka z pozoru powinna stawiać prezydenta – czy to kiedyś Grobelnego, czy dziś Jaśkowiaka – na przegranej pozycji. Tak mogłoby być w krajowej polityce. Ale w samorządzie to tak nie działa.
Zwykle urzędujący prezydent, burmistrz czy wójt – jeśli tylko chce startować na kolejną kadencję - z automatu jest faworytem wyborczego starcia. Z prostego powodu: najczęściej jest najbardziej znanym (czasami wręcz – jedynym znanym) politykiem w lokalnym samorządzie.
Jak już pojawią się jakieś sondaże - z miejsca dają mu co najmniej 40-50 proc. poparcia. Trudno się dziwić, że dywagacje dotyczą raczej tego, czy wygra już w I turze, czy dopiero w II turze.
Tak jest dziś z Jaśkowiakiem i tak było 10 lat temu z Grobelnym. To wszystko powoduje zniechęcenie krytycznych wyborców… ale też samych kandydatów. Jeśli z tyłu głowy jest myśl "przecież on i tak wygra...", to kampanię prowadzi się z mniejszym zapałem niż wtedy, gdy rywal jest na wyciągnięcie ręki i wszystko może się zdarzyć.
Jeszcze krótko przed wyborami w 2014 r. kpiłem na łamach "Wyborczej", że wszyscy rywale Grobelnego powinni się dogadać i… wycofać ze startu. To zamieniłoby wybory w swoiste referendum (gdy kandydat jest tylko jeden – mieszkańcy głosują "za" albo "przeciw" niemu).
Tylko taki scenariusz wydawał mi się wtedy realną możliwością zdetronizowania Grobelnego. Jak już dziś wiemy - bardzo się w tej sprawie pomyliłem.
Brak groźnych kontrkandydatów
Już samo to, że na początku lutego (czyli dwa miesiące przed wyborami!) Jaśkowiak nie miał jeszcze żadnego oficjalnie ogłoszonego rywala, dawało do myślenia.
Co prawda w 2014 r. rywale Grobelnego zadeklarowali start dużo szybciej. Jednak też bez większej wiary w sukces. Jedyna siła zdolna pokonać ówczesnego prezydenta – czyli Platforma Obywatelska – musiała wręcz tygodniami szukać chętnego.
Tym ochotnikiem okazał się dopiero Jacek Jaśkowiak. Facet wyciągnięty nawet nie z drugiego, tylko z trzeciego partyjnego szeregu. To paradoks, że jego słabe związki z PO (wstąpił do niej zaledwie rok wcześniej) przed II turą okazały się nie słabością, tylko atutem i ułatwiły pokonanie Grobelnego.
Teraz też do wyścigu wcale nie stanęli czołowi poznańscy politycy. Zamiast Bartłomieja Wróblewskiego, Jacka Tomczaka czy Katarzyny Kretkowskiej – mamy więc Zbigniewa Czerwińskiego, Przemysława Plewińskiego i Beatę Urbańską. No umówmy się – nie są to nazwiska powszechnie znane wśród poznaniaków.
Koniec politycznego paliwa
Prezydent Grobelny wydawał się niezniszczalny m.in. dzięki Euro 2012. Nieprzypadkowo to w 2010 r. (po 12 latach prezydentury!) zrobił najlepszy wyborczy wynik w karierze i o mało nie wygrał już w I turze. Najpierw politycznym paliwem były dla niego przygotowania do Euro, potem – sam turniej.
Ten efekt nie utrzymał się jednak długo. Zaledwie dwa lata po udanej organizacji Euro 2012 Ryszard Grobelny przegrał z Jaśkowiakiem i stracił fotel prezydenta. Kilka lat później uznałem to za największy paradoks poznańskiej odsłony mistrzostw.
ZOBACZ TAKŻE:
Poznań pięć lat po Euro 2012. Dziesięć "naj..." o tym, co nam zostało (lub nie zostało) po turnieju
Dziś to przestroga dla Jaśkowiaka – dla którego podobnym politycznym paliwem były rządy PiS w kraju. Dziś podkreśla, że Kaczyński i spółka utrudnili mu rządzenie Poznaniem, ale też dzięki nim mógł liczyć na swoistą lojalność wyborców krytycznych wobec PiS. Efekt? Spójrzcie na wyniki wyborów w 2018 r.
Teraz rządów PiS już nie ma, a lokalnie partia Kaczyńskiego jest tak słaba, że przejęcie przez nią władzy w Poznaniu wydaje się całkowicie niewyobrażalną wizją. Co za tym idzie – "antypisowscy" wyborcy nie muszą się dłużej czuć zobligowani do głosowania na Jaśkowiaka.
Zacięty bój o drugie miejsce – kluczowy dla II tury
Często przytaczam ten nieco zapomniany fakt: mało brakowało, żeby Jaśkowiak w 2014 r. nie został prezydentem, bo… nawet nie wszedłby do II tury wyborów.
ZOBACZ TAKŻE:
Poznański efekt motyla, czyli 7 niepozornych zdarzeń, bez których wszystko w Poznaniu potoczyłoby się inaczej
Pojedynek o udział w wyborczej "dogrywce" z Grobelnym był fascynujący. Zaraz za Jaśkowiakiem (21,5 proc.) był Tadeusz Dziuba z PiS (19,0 proc), a nie tak daleko za nimi – jeszcze Tomasz Lewandowski z SLD (16,6 proc).
Zaledwie 3 tys. głosów więcej na Dziubę – i Jaśkowiaka nie byłoby w II turze!
Gdyby tak się wtedy stało - to w tej II turze byłoby raczej pozamiatane. Polityk PiS-u zapewne zostałby zmieciony przez Grobelnego. Tymczasem do decydującego starcia wszedł Jaśkowiak z dużo bardziej lubianej tu Platformy i…
Dziś sytuacja wydaje się łudząco podobna. Pretendentów, o których głośno mówi się w kontekście II tury, jest tym razem tylko dwóch: Zbigniew Czerwiński i Przemysław Plewiński.
Kto tu będzie górą? – bardzo trudno przewidzieć. W wyborach parlamentarnych PiS miał w samym Poznaniu 18,6 proc. Trzecia Droga – 15,7 proc. (nie zapominajmy przy okazji o Lewicy - 14,1 proc.). Dystans nieduży, zwłaszcza jeśli dodać to, co działo się po wyborach. Czyli rosnącą popularność Hołowni i słabnący PiS.
To, kto wejdzie do ewentualnej dogrywki z Jaśkowiakiem, jest kluczowe. Kandydat PiS-u w Poznaniu w praktyce nie ma szans. Kandydat Trzeciej Drogi (lub, ewentualnie, kandydatka Lewicy) – w kontekście rosnącej niechęci do obecnego prezydenta – te szanse może mieć wcale nie takie małe.
Plotki o stołku wiceprezydenta dla rywala
W tym kontekście nie dziwi, że o rywalu stanowiącym potencjalne zagrożenie pojawiają się różne plotki, które mają go zdyskredytować i zakwestionować jego sprzeciw wobec obecnego prezydenta.
Jest wrzesień 2014 r. Kampania się rozkręca, zaczynają krążyć pogłoski, jakoby Jacek Jaśkowiak był dogadany z Ryszardem Grobelnym i po przegranych wyborach (nikt wtedy nie wyobrażał sobie innego scenariusza) miał zostać… jego zastępcą.
Polityczny nowicjusz Jaśkowiak długo nie umie tego skutecznie zdementować. Mało tego – idzie na premierę książki o Grobelnym i… ustawia się do niego w kolejce po autograf. Daje się też wmanewrować w jakieś dziwaczne spotkanie z Grobelnym w Zamku, niemal sam na sam, bez udziału mediów.
To wszystko podsyca narrację, że Jaśkowiak to po prostu Grobelny bis.
Teraz mamy analogię – parę tygodni temu Przemysław Plewiński musiał się mierzyć z plotkami o ewentualnej wiceprezydenturze u Jaśkowiaka. Zaprzeczył im jednak szybko i dość kategorycznie.
Atut "nowej twarzy" w poznańskiej polityce
Prezydent Jaśkowiak śmiał się po ogłoszeniu kandydatury Czerwińskiego, że nikt go nie zna, ale umówmy się – to Przemysław Plewiński jest w tym gronie prawdziwym politycznym "no name'em".
Zupełnie jak… sam Jaśkowiak w 2014 r. Jego nazwisko jako kandydata na prezydenta potrafiło podać (w sondażu dla Radia Merkury) ledwie 3 proc. poznaniaków. Zaledwie dwa miesiące przed tamtymi wyborami.
Mamy więc kolejną analogię, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że Jaśkowiak startował już w wyborach w 2010 r. Zatem nie był tak do końca "nową twarzą" w poznańskiej polityce. Mimo wszystko wielu wyborców tak go właśnie postrzegało.
Ten efekt nowości i świeżości stał się dla niego wielkim atutem w II turze – w konfrontacji z 16-letnimi rządami Grobelnego. Teraz sytuacja się odwróciła i to nowicjusz Plewiński rzuca wyzwanie rządzącemu już od dekady Jaśkowiakowi.
WYBORY 2024 vs 2014: RÓŻNICE
Partyjne szyldy prezydenta i jego konkurenta
Krytycy Jaśkowiaka – przyrównując go do Grobelnego – często zapominają o jednej szalenie istotnej rzeczy. Prezydent Grobelny nie miał partyjnego szyldu. Jego rywal, czyli Jaśkowiak, miał za to szyld najmocniejszej partii w mieście – Platformy Obywatelskiej.
Dziś Jaśkowiak ma go nadal (nawet jeśli niektórzy w PO po cichu życzą mu jak najgorzej). Jego potencjalny konkurent w II turze, czyli Przemysław Plewiński, ma znacznie słabszy w Poznaniu szyld Trzeciej Drogi. A ściślej – Polski 2050.
Można więc obrazowo powiedzieć, że Grobelny przez te szyldy na wejściu przegrywał z Jaśkowiakiem 0-20. Dziś Jaśkowiak dzięki szyldom już na dzień dobry wygrywa z Plewińskim – powiedzmy – jakieś 25-10. Taką "bazę", na moje oko, dają im ich partyjne etykietki.
To duża różnica. Poparcie PO w zasadzie gwarantuje Jaśkowiakowi, że w przeciwieństwie do Grobelnego nie zjedzie poniżej 30 proc. w I turze. Plewiński też nie jest żadnym pewniakiem do przekroczenia 20 proc. Przypomnijmy, że dopiero bije się z Czerwińskim o miejsce w II turze.
Różnica kilkunastu punktów procentowych przed II turą ma duże psychologiczne znaczenie. Wystarczy przypomnieć wybory prezydenckie w 2020 r., gdy Rafał Trzaskowski miał szansę na pokonanie Andrzeja Dudy, ale po I turze tracił do niego 13 pkt proc. i tego nie odrobił.
Między innymi dlatego, że za słabo zmobilizować swoich potencjalnych wyborców w północnej i zachodniej Polsce nie poszła głosować – prawdopodobnie część z nich po I turze uznała, że jest pozamiatane i Duda i tak wygra.
A tu jest jeszcze ciekawa mapa od Aleksandra Kiriejewa. Powiaty, w których wygrał Duda, powiaty, w których wygrał Trzaskowski, i powiaty, w których wygrała kanapa, czyli więcej ludzi nie poszło na wybory niż głosowało na zwycięskiego kandydata (https://t.co/CqyCR84xxF). pic.twitter.com/ok9n3val9b
— Michał Potocki (@mwpotocki) July 13, 2020
Krótsze rządy Jaśkowiaka niż Grobelnego
Chciałbym być prezydentem przez dwie kadencje. Nie zamierzam się przyspawać do tego stołka. Uważam, iż dwie kadencje, osiem lat to jest wystarczający okres, żeby pewne rzeczy zrealizować
Jacek Jaśkowiak, wypowiedź z listopada 2014 r., podczas debaty w WTK z Ryszardem Grobelnym
Wiemy już, że Jaśkowiak złamał obietnicę, postanowił kandydować na trzecią kadencję.
Mimo wszystko trudno tu mówić o takim zasiedzeniu jak w przypadku Grobelnego. Dziesięć lat a 16 lat – jest różnica. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że Jaśkowiak rządzi "tylko" od dwóch kadencji (druga z nich została po prostu wydłużona) – Grobelny rządził cztery.
Szesnaście lat to naprawdę kawał czasu. Z tego powodu Grobelny nie mógł uciekać w retorykę, że nie zdążył czegoś zrobić, bo coś tam. Jaśkowiak jeszcze może i z tego korzysta. Bo wojna w Ukrainie. Bo covid. Bo zły PiS u władzy.
Z pewnością znajdą się tacy, których to przekona, zwłaszcza jeśli kibicują mu od początku. Nie wszyscy do końca uwierzą też w opowieść o "dworze" zbudowanym przez Jaśkowiaka. W przypadku Grobelnego (który dodatkowo przerzucał swoich skompromitowanych ludzi ze stanowiska na stanowisko) taka narracja była łatwiejsza do sprzedania.
Brak tylu problemów "tu i teraz"
Nie wiemy, co by było, gdyby wybory w 2014 r. odbywały się wiosną. Niewykluczone, że Grobelny utrzymałby się na stanowisku, bo jeszcze nie był obciążony zamieszaniem po starcie systemu PEKA czy awanturą wokół spektaklu Golgota Picnic na festiwalu Malta.
Z Jaśkowiakiem jest trochę na odwrót. Prezydent powinien dziękować niebiosom, że wybory zostały przesunięte o pół roku, bo oto dostał kilka dodatkowych miesięcy na dokończenie opóźnionych inwestycji i zamaskowanie innych problemów miasta.
Dzięki temu Św. Marcin już nie jest rozkopany, Stary Rynek - prawie nie jest, o uciążliwych remontach przypominają teraz głównie rozkopy na ul. 27 Grudnia.
Koszmarny wywiad Jaśkowiaka dla "Głosu Wielkopolskiego" i jego późniejsze "popisy" przed kamerą WTK? To było w 2022 r. Dawno temu. Sporo ludzi zdążyło zapomnieć. Tak samo jak złote "rady" dla przedsiębiorców, których udzielał już przed blisko dwoma laty.
Inne zaplecze potencjalnego konkurenta
Zwyciężając z Grobelnym – Jaśkowiak miał za sobą duże partyjne zaplecze. No, przynajmniej teoretycznie, bo gołym okiem było widać, że w 100 proc. w jego kampanię angażowali się nieliczni, w tym szef jego sztabu Jakub Jędrzejewski i wówczas młody partyjny działacz Marcin Gołek.
Ale np. gdy trzeba było zrobić tło na widowni w studiu WTK podczas debaty przed II turą – siedziało tam mnóstwo polityków Platformy. W tym szef rady miasta Grzegorz Ganowicz czy wpływowy wówczas radny Hubert Świątkowski. Z kolei w debacie Radia Merkury jednym z ekspertów, wskazanych przez Jaśkowiaka do udziału, był Łukasz Mikuła.
Z całym szacunkiem dla Polski 2050 i całej Trzeciej Drogi – dziś Przemysław Plewiński takiego zaplecza nie ma. Partyjne struktury w Poznaniu to posłanka Ewa Schädler, wojewoda Agata Sobczyk, zaledwie dwoje miejskich radnych… i cała reszta niezbyt znanych działaczy.
Formalnie Plewiński może też liczyć na wsparcie PSL. Tu trudno mówić o słabych lokalnych strukturach. Tyle że w przypadku Poznania są one bardziej "na papierze" – partia nigdy nie liczyła się tu w wyborach samorządowych. Poprzednim razem nawet w nich nie startowała.
To, ilu ludzi zareaguje na hasło "wszystkie ręce na pokład", może mieć znaczenie przed II turą. A sam Jaśkowiak będzie miał armię ludzi z Koalicji Obywatelskiej gotowych bronić władzy w mieście i – nierzadko – również własnych posad.
Gorsze "zdolności koalicyjne" Plewińskiego
Jak właściwie Jaśkowiak zdołał tak wyraźnie (59 proc. do 41 proc.) wygrać z Grobelnym, skoro ledwo, ledwo wszedł do II tury, gdzie musiał dodatkowo odrabiać stratę do prezydenta?
Zadziałały niezwykle korzystne dla Jaśkowiaka – nazwijmy to – powiązania i sentymenty. Przede wszystkim nagle powróciła historia jego startu w wyborach z 2010 r. pod szyldem My-Poznaniaków.
Dzięki temu naturalne było poparcie go przed II turą przez ruchy miejskie - będące w ostrej opozycji wobec Grobelnego.
Podobnie zrobiła lewica. W efekcie Jaśkowiak dostał oficjalne poparcie trojga kandydatów, którzy w I turze zebrali łącznie aż 25 proc. głosów! To wtedy stało się jasne, że szala zwycięstwa zaczyna się przechylać na korzyść Jaśkowiaka.
Kogo mógłby tak pozyskać Plewiński przed II turą? Trudno sobie wyobrazić otwarte poparcie nawet lokalnego PiS dla kandydata Trzeciej Drogi. Zostają Lewica i Społeczny Poznań. Tu powinno być łatwiej (na zasadzie: każdy lepszy niż Jaśkowiak). Ale też nie jest to takie oczywiste.
Zresztą to wciąż kandydaci z - tak na oko - łącznie najwyżej 20-procentowym poparciem. Pamiętajmy, że przy przekazywaniu poparcia to jedynie wskazówka, do której nie wszyscy wyborcy się zastosują.
Tymczasem, jak już wskazałem, Plewiński prawdopodobnie będzie miał do odrobienia stratę wyraźnie większą niż Jaśkowiak do Grobelnego. Oczywiście o ile w tej II turze w ogóle się znajdzie.
Zupełnie inny kontekst krajowy
Z pozoru i wtedy rządziła Platforma (z PSL-em), i dzisiaj rządzi Platforma (z kilkoma koalicjantami). Jednak sytuacja w krajowej polityce jest tak naprawdę diametralnie inna.
Tamte wybory z 2014 r. to był schyłek rządów PO. Za sterami siedział już nie Donald Tusk, tylko Ewa Kopacz (na wieczorze wyborczym po I turze zapomniała nazwisko Jaśkowiaka i mówiła o nim "nasz kandydat"), po mediach hulały nagrania z restauracji Sowa i Przyjaciele, a Kaczyński, Gowin i Ziobro budowali szeroką koalicję na wybory parlamentarne.
Szyld Platformy zaczynał być obciążeniem. Może nie było to tak widoczne w Poznaniu… ale szczerze? Nie jestem przekonany, czy Jaśkowiak wygrałby z Dziubą ten wyścig o miejsce w II turze, gdyby wybory samorządowe były np. rok później - jesienią 2015 r.
Teraz to Platforma wraca na szczyt – właśnie zrobiła mijankę i zaczęła regularnie wyprzedzać PiS w sondażach. To będzie sprzyjać Jaśkowiakowi. Prezydent nieprzypadkowo tak podkreśla swoją przynależność do tego obozu, korzysta też z różnych okazji, by wspomnieć o Tusku.
Z drugiej strony – na tej samej fali jest Trzecia Droga i zapewne skorzysta na tym Plewiński. Czyli główny potencjalny rywal Jaśkowiaka. Z powodu niesnasek na krajowym poziomie nie może być natomiast taki pewny, czy przed II turą poparłaby go Lewica.
Zaangażowani wyborcy Jaśkowiaka
- Jak zobaczyłem wyniki I tury, to już wtedy wiedziałem, że przegrałem - przyznał mi po latach Ryszard Grobelny.
Byłem wtedy na jego wieczorze wyborczym. Na własne oczy widziałem, jak zrzedła mu mina, a dobry nastrój (zarówno samego prezydenta, jak i w całym sztabie) prysł w jednej chwili.
Sondaże niemal przez całą kampanię wieszczyły Grobelnemu poparcie na poziomie 40-50 proc. Dopiero na finiszu, tuż przed ciszą wyborczą, trafił się sondaż dla RMF FM, w którym prezydent miał tylko niecałe 33 proc. Myśleliśmy jednak, że to tylko jakaś anomalia.
Jego faktycznego wyniku w I turze – 28,6 proc. – nikt nie przewidział i chyba nikt sobie nawet nie wyobrażał. Przekonanie, że poznaniacy odruchowo głosują na Grobelnego, bo "jest dobrze, jak jest", okazało się mitem.
Prezydent Jaśkowiak zdaje się dziś być w lepszego sytuacji. Zbudował własną markę na kilku płaszczyznach: zwolennika uspokajania ruchu aut w mieście, obrońcy tolerancji i różnych mniejszości, wreszcie - obrońcy demokracji przed PiS-owskimi zapędami (choć to ostatnie, jak już sobie powiedzieliśmy, teraz ma mniejsze znaczenie).
Z pewnością ma bardziej lojalnych wyborców niż "letni" elektorat, który zawiódł Grobelnego w kluczowej chwili. Pytanie, jaka część z tych sympatyków Jaśkowiaka mimo wszystko gotowa jest rozważyć głos na kogoś innego w II turze, gdyby pojawiła się alternatywa.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: