Polub fanpage na FB

Poznań Spoza Kamery

Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje

Raport NIK? Prokuratura? - to jeszcze nie wyrok. 7 głośnych spraw w Poznaniu, które zakończyły się bez konsekwencji

#Poznań #Jacek Jaśkowiak #NIK #Ryszard Grobelny #CBA #rondo Kaponiera #stadion #kulczykpark

SEWERYN LIPOŃSKI
7 maja 2023

Prokuratura ma się przyjrzeć działaniom i zaniechaniom władz Poznania w sprawie nielegalnych reklam po bardzo krytycznym raporcie NIK. To jeszcze niczego nie przesądza, bo w przeszłości były już raporty, śledztwa, a nawet procesy sądowe, które - zamiast pogrążyć urzędników - doprowadziły do wniosku, że winnych brak.

To był tydzień, który w dużej mierze upłynął nam pod znakiem majówki, ale w samym jej środku przyniósł istotnego newsa. Poznaliśmy ostateczne wyniki kontroli Najwyższej Izby Kontroli w sprawie nielegalnych reklam w Poznaniu.

Zarzuty są mocne. Na tyle mocne, że CBA idzie z tą sprawą do prokuratury. Trafi tam doniesienie na prezydenta Jacka Jaśkowiaka i miejską konserwator zabytków Joannę Bielawską-Pałczyńską. Do tego sprawie ma się przyjrzeć rzecznik dyscypliny finansów publicznych.

- Mamy go!!! - zakrzyknęli z uciechą krytycy Jaśkowiaka. Zaczęło się snucie wizji, że teraz to już go ścigną, postawią przed sądem, może nawet sam poda się do dymisji...

To teraz kubeł zimnej wody na głowy - niczym w pamiętnym Ice Bucket Challenge.


Takich spraw - które miały pogrążyć obecne czy poprzednie władze Poznania - było więcej. I na większe kwoty. Mam wrażenie, że spora część tej antyjaśkowiakowej bańki zainteresowała się lokalną polityką stosunkowo niedawno, więc może tych historii nie pamiętać.

Jak się zaraz przekonacie - krytyczny raport NIK jeszcze nic nie znaczy. (Tak przy okazji: zabawne, że tak chętnie powołują się na niego politycy PiS, choć partia rządząca ten sam NIK miała totalnie w d..., gdy sporządził raport o wyborach "kopertowych" z 2020 r. - zaraz miną równo trzy lata od tego kretyńskiego pomysłu i będzie okazja, by napisać coś więcej).

Zaznaczę od razu, że skupiłem się na aferach, aferkach i innych głośnych sprawach ściśle związanych z działalnością miasta. Dlatego nie znajdziecie na poniższej liście np. słynnej afery fakturowej, bo choć jej główny bohater - ówczesny wiceprezydent Jakub J. - wyleciał ze stanowiska, to zarzuty dotyczyły jego wcześniejszej działalności w spółce Szpitale Wielkopolski podległej marszałkowi.

To z pewnością nie jest też kompletna lista. Nie sięga chociażby lat 90., gdy byłem dzieciakiem i siłą rzeczy jeszcze nie śledziłem, co ciekawego dzieje się przy pl. Kolegiackim. Mimo wszystko historii z późniejszych czasów - z których większość nie doczekała się rozliczenia - i tak trochę się znalazło.

Jednak nie traktujcie tego jako listę "afer bez ukarania winnych". Sprawa sprawie nierówna, wiele z nich wcale nie było jednoznacznych, w niektórych przypadkach oskarżonych uniewinnił sąd. W paru innych - sama prokuratura doszła do wniosku, że nie ma za co ścigać.

--

Przebudowa ronda Kaponiera
...czyli cierpliwość jest cnotą


Zacznijmy od sprawy, której finału wciąż jeszcze nie znamy, choć dotyczy zdarzeń sięgających nawet 15 lat wstecz. Mowa o słynnej przebudowie ronda Kaponiera i ul. Roosevelta.

Słynnej m.in. dlatego, że choć wstępnie miała trwać tylko dwa lata i kosztować 150 mln zł (a we wniosku o dotację unijną wskazano nawet 120 mln zł)... to ostatecznie ciągnęła się pięć lat - podzielona po drodze na dwa etapy - i kosztowała 360 mln zł.



Znamienne, że Najwyższa Izba Kontroli zdążyła całkiem dokładnie prześwietlić tę inwestycję, zanim ta... w ogóle się zakończyła.

Raport NIK w sprawie Kaponiery - podobnie jak teraz w sprawie reklam - był mocny. Według NIK władze miasta i podlegli im urzędnicy m.in. źle oszacowali koszty inwestycji, źle przygotowali przetarg, nie sprawdzili wybranego w nim wykonawcy, zlekceważyli kiepski stan mostu Uniwersyteckiego.

Miasto miało na tym wszystkim stracić 11 mln zł. Z pozoru niewielka kwota, gdy mówimy o inwestycji wartej setki milionów, no ale wciąż - to jednak miliony złotych.

Tak czy inaczej - NIK zawiadomił prokuraturę. Śledztwo trwało niemal tak długo (1707 dni) jak... sama przebudowa Kaponiery (1845 dni).

Jednak koniec końców Jacek Sz. (były dyrektor Zarządu Dróg Miejskich) i Kazimierz S. (były wicedyrektor ZDM, a później krótko wiceprezes spółki PIM) w 2019 r. usłyszeli zarzuty, zaś w 2021 r. do sądu trafił akt oskarżenia.



Śledczy oskarżają obu panów z art. 296 par. 1 i 3 kodeks karnego - czyli o wyrządzenie szkody w obrocie gospodarczym w wielkich rozmiarach. Potencjalnie grożą za to kary więzienia (do 10 lat), choć można przypuszczać, że nawet w razie skazania skończy się raczej na karach w zawieszeniu.

Proces trwa i zapewne jeszcze potrwa. Najbliższa rozprawa - 2 sierpnia.

--

Tajna budowa parkingów dla policji
...czyli w zasadzie nic strasznego się nie stało


Dla Jacka Sz. i Kazimierza S. tłumaczenie się przed sądem to żadna nowość, bo całkiem niedawno występowali jako oskarżeni w jeszcze innej sprawie, a konkretnie - w sprawie sfinansowania po kryjomu z miejskich środków parkingów dla policji.

Sprawa była przedziwna. Najpierw wykryło ją Centralne Biuro Antykorupcyjne, ale zrobiło się o niej głośno dopiero, gdy do ustaleń CBA pod koniec 2014 r. dotarł Piotr Żytnicki z "Gazety Wyborczej". Tego pierwszego tekstu Piotrka nie ma już online, ale zacytujmy jeden z kolejnych:

(...) w latach 2010-2013 na polecenie Zarządu Dróg Miejskich wybudowane zostały parkingi przy komendzie miejskiej policji na ul. Szylinga i komendzie wojewódzkiej na ul. Kochanowskiego.

Szefowie ZDM zlecili te prace miejskiemu Zarządowi Robót Drogowych, ale nie przekazali na nie pieniędzy. Bo takiej inwestycji nie zapisano w budżecie ZDM, a pieniędzy na nią nie przekazali też radni. Okazało się, że szefowie ZDM postanowili zrobić policji prezent, a wydatki nakazali wrzucić w koszty innych drogowych inwestycji. Chodzi o 800 tys. zł.

Podczas kontroli CBA szefowie ZDM do wszystkiego się przyznali. Dlaczego kazali budować parkingi "na lewo", skoro można było poprosić radnych o pieniądze i zrobić to legalnie? Nie wiadomo, bo odmawiają odpowiedzi dziennikarzom i radnym.


Tu również sprawa trafiła do prokuratury i przed sąd. Rozprawy stanowiły niezły show, bo jako świadkowie byli wzywani całkiem ważni ludzie. Dość powiedzieć, że tego samego dnia zeznawali: prezydent Jacek Jaśkowiak, były prezydent Ryszard Grobelny i jego dwaj zastępcy oraz były komendant wielkopolskiej policji Krzysztof Jarosz.



Jak tłumaczyli się główni bohaterowie afery? Przekonywali, że chcieli pomóc policji, która przecież "służy wszystkim mieszkańcom Poznania". - Nie rozmawialiśmy o procedurach. By wydać miejskie pieniądze, należało mieć uchwałę rady miasta. Nie mieliśmy jej - przyznał przed sądem Jacek Sz.

Dlatego budowę parkingów dla policji dorzucono do kosztów remontu takich ulic jak Dolna Wilda, Jasna Rola, Jeleniogórska czy nawet drogi dojazdowej do będącego wówczas w przebudowie ronda Kaponiera (ach, znów ta Kaponiera...).

Sąd pierwszej instancji wydał nawet wyrok skazujący na kary więzienia w zawieszeniu i grzywny. Jednak apelacja okazała się skuteczna - sąd okręgowy zmienił wyrok i uniewinnił Jacka Sz., Kazimierza S. oraz byłego szefa Zakładu Robót Drogowych Floriana K. i innych oskarżonych.

Sędzia Piotr Michalski nawet w uzasadnieniu tego uniewinnienia zaznaczył, że nie wszystko było tu w porządku:

- Orzekam ponad 20 lat, ale po raz pierwszy spotykam się z sytuacją, gdy beneficjantem przestępstwa miał być skarb państwa. Martwić się trzeba tym, że chcąc wybudować policyjne parkingi, trzeba prowadzić różne dziwne rozmowy.

--

Kosztowna przebudowa w Zamku
...czyli to wszystko było dawno i nieprawda


Gdy tylko usłyszałem, że NIK o sprawie nielegalnych reklam w Poznaniu donosi też rzecznikowi dyscypliny finansów publicznych... to natychmiast przypomniała mi się historia z przebudową Sali Wielkiej w Zamku Cesarskim.

Rzecznika próbowali tą sprawą zainteresować poznańscy radni z komisji rewizyjnej (na czele której stał wtedy, notabene, dzisiejszy minister ds. Unii Europejskiej - Szymon Szynkowski vel Sęk). Bez powodzenia.

Pierwsze kosztorysy inwestycji w CK Zamek opiewały na kwotę 7,7 mln zł. Później co prawda poszerzono zakres przebudowy - ostatecznie objęła cały kompleks Sali Wielkiej - ale zdaniem radnych to i tak nie wyjaśniało w pełni lawinowego wzrostu kosztów:



Sprawa nabrała rozgłosu pod koniec 2012 r., gdy na finiszu inwestycji okazało się, że brakuje kolejnych 12 mln zł. Trzeba było je niemal z dnia na dzień dorzucić z budżetu miasta.

Prezydent Ryszard Grobelny zarządził wewnętrzny audyt. Całą inwestycję pod lupę wzięła też wspomniana komisja rewizyjna - która zresztą w dużej mierze oparła swoje prace na ustaleniach urzędowego audytu.



Co prawda nie udało się wyjaśnić, dlaczego pierwotne kosztorysy tak mocno rozminęły się z rzeczywistymi kosztami, ale wyszły na jaw jeszcze inne ciekawe okoliczności:

- urząd miasta nie podpisał z CK Zamek wymaganej przepisami umowy dotacyjnej, pieniądze przekazywał "w ciemno", a informacje o problemach na budowie i rosnących kosztach docierały do magistratu z opóźnieniem

- mimo że inwestycja robiła się coraz droższa, ówczesny dyrektor Zamku Marek Raczak zgodził się na... zmniejszenie przyznanej już dotacji unijnej i zwrócił do ministerstwa kultury 2,6 mln zł (później tłumaczył, że obiecał to ministrowi po przetargu, w którym wpłynęły niższe oferty, i nie chciał się z tej obietnicy wycofywać)



Kłopoty zaczęły się, gdy trzeba było wskazać, kto za zaniedbania przy przebudowie Zamku powinien ponieść konsekwencje. Zwłaszcza że większość potencjalnych zarzutów zdążyła się przedawnić.

Jedyną rzeczą, do której formalnie można było się jeszcze przyczepić, okazało się... robienie przelewów z urzędu miasta na konto CK Zamek mimo wspomnianego braku umowy dotacyjnej.

Zatem w szczegółowym piśmie do rzecznika dyscypliny finansów publicznych wymieniono nazwiska ważnych urzędników z wydziału kultury: byłej dyrektor Beaty Mitmańskiej, jej zastępcy Rafała Ratajczaka, późniejszego dyrektora Roberta Kaźmierczaka i jego zastępcy Marcina Kostaszuka.

Sytuacja była o tyle kuriozalna, że np. Kaźmierczak i Kostaszuk zostali zatrudnieni w urzędzie, gdy przebudowa była już na finiszu. Tak w zasadzie - nie mieli z nią za wiele wspólnego. Ale formalnie ponosili odpowiedzialność za przelewanie pieniędzy.

Komisja rewizyjna początkowo chciała do tego zestawu dorzucić Sławomira Hinca, byłego zastępcę prezydenta odpowiedzialnego za kulturę, ale w ostatniej chwili radni postanowili iść na całość i wskazać jako winnego byłego "szefa wszystkich szefów".



- To było poszukiwanie kogokolwiek, na kogo można by donieść. Nie obawiam się konsekwencji - podkreślał wtedy poirytowany Ryszard Grobelny. I przekonywał: - To, że nie podpisaliśmy umowy dotacyjnej, w żaden sposób nie wpłynęło na przebudowę Zamku. To nie jest naruszenie dyscypliny finansów publicznych.

Sprawa koniec końców rozeszła się po kościach. Rzecznik dyscypliny finansów publicznych uznał, że nawet w przypadku wskazanych mu nazwisk i zaniedbań wszystko zdążyło się przedawnić, więc pod koniec 2015 r. umorzył postępowanie.

--

Zaniedbania przy budowie stadionu
...czyli CBA widzi problem, prokuratura nie


Teraz cofamy się do czasów tuż sprzed Euro 2012. Jest marzec, do rozpoczęcia turnieju nieco ponad dwa miesiące, w Poznaniu czuć już atmosferę zbliżającego się piłkarskiego święta. Trwa też wyścig z czasem przy różnych inwestycjach...

Z wyjątkiem stadionu przy ul. Bułgarskiej. Ten jest gotowy od półtora roku. To jednak wcale nie znaczy, że nie ma wokół niego żadnych problemów, o czym świadczy choćby trwająca już w 2011 r. kontrola CBA.

I właśnie CBA pod koniec marca 2012 r. donosi do prokuratury na samego prezydenta Ryszarda Grobelnego. Zarzuca mu niedopełnienie obowiązków przy budowaniu stadionu.



Jednym z głównych zarzutów był fakt, że projektant stadionu - architekt Wojciech Ryżyński - część zleceń otrzymywał od miasta bez przetargu. Zarobił na nich w sumie ponad 30 mln zł.

Miejscy urzędnicy tłumaczyli, że nie było innego wyjścia, bo Ryżyński był właścicielem praw autorskich do projektu całego stadionu. I mógłby blokować dalszą rozbudowę - gdyby miasto np. część projektu zleciło innemu architektowi.

Jednak zdaniem CBA miasto mogło po prostu wykupić prawa autorskie od Ryżyńskiego. Zresztą tak właśnie miasto zrobiło, tyle że dopiero w 2011 r., czyli już po zakończeniu budowy. Kolejny zarzut CBA dotyczył braku nadzoru prezydenta nad Januszem Rajewskim - ówczesnym szefem POSiR-u.

Co ciekawe, prokuraturę w sprawie stadionu zawiadomił też sam Grobelny, choć w tym przypadku chodziło o coś jeszcze innego. Miasto nie przekazało Ryżyńskiemu wytycznych UEFA i dlatego musiało później płacić za poprawki z miejskiego budżetu.



Prokuratura ostatecznie odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie zgłoszonej przez CBA. Podobnie było zresztą z innymi zawiadomieniami kierowanymi już podczas kontroli - śledczy te sprawy umorzyli.

Z jednym wyjątkiem: po paru latach przed sądem stanął kierownik budowy stadionu Andrzej M. Chodziło o zupełnie poboczny wątek, a konkretnie okłamanie strażaków, że łatwopalny styropian na dwóch trybunach wymieniono na inną izolację. Kierownik przyznał się, dobrowolnie poddał karze i dostał wyrok w zawieszeniu.

Sprawa stadionu wróciła jeszcze z przytupem, gdy okazało się, że w niektórych miejscach pojawiły się pęknięcia i konstrukcja grozi katastrofą budowlaną.

Nadzór budowlany przedstawił szereg prac koniecznych do przeprowadzenia, a architekt Wojciech Ryżyński w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" miał wypalić, że "przecież na tej budowie kradli wszystko, co dało się wynieść" (później Ryżyński twierdził, że wcale tak nie powiedział).

--

Jak prezydent Grobelny szukał sponsora
...czyli wyłącznie dziwny zbieg okoliczności


Kontrowersji wokół stadionu miejskiego było zresztą więcej. Część odżyła wiosną 2013 r., gdy miasto zgodziło się na podpisanie aneksu do umowy z Lechem Poznań i Marcelin Management, by ułatwić im dalsze zarządzanie stadionem.

Prezydent Ryszard Grobelny twierdził, że nie było lepszego wyjścia: - Mogliśmy albo rozwiązać umowę, albo ją renegocjować.

Zgodnie z aneksem obniżono czynsz z 3,1 mln zł do 600 tys. zł rocznie. Miasto wzięło też na siebie koszty napraw stadionu. Początkowo bez większego echa przeszedł trzeci ważny punkt, w którym miasto zrzekło się 30-procentowej prowizji (ale nie mniejszej niż 1 mln zł) od sprzedaży nazwy stadionu...

...jednak już po miesiącu temat wrócił z hukiem, bo sponsorem tytularnym stadionu została INEA, zaś prezes Lecha Karol Klimczak na konferencji zasugerował, że w szukaniu sponsora pomagał sam prezydent Grobelny.

Zrobiła się potworna draka. Radni PiS szybciutko zwołali konferencję, na której sugerowali, że prezydent mógł dopuścić się niegospodarności - znając przebieg negocjacji i mimo to rezygnując z prowizji od sprzedaży nazwy. Mówili o "dziwnej koincydencji" i straszyli Grobelnego prokuraturą.



Prezydent zarówno w specjalnym oświadczeniu, jak i w rozmowie ze mną (wówczas dla "Gazety Wyborczej") przekonywał, że o negocjacjach z INEĄ nie miał pojęcia. Zaprzeczał też udziałowi w rozmowach z innymi firmami. Twierdził, że tylko "namawiał" potencjalnych sponsorów do zainteresowania się tematem.

Prezes Lecha Poznań prostował z kolei własne słowa, twierdząc, że tych "wiele spotkań" z udziałem Grobelnego to tak naprawdę było tylko jedno spotkanie - z firmą, która ostatecznie sponsorem nie została. Prezydent nawet tego jednego sobie nie przypominał.

Jak było naprawdę? Tego się nigdy nie dowiedzieliśmy. Żadnego doniesienia do prokuratury ostatecznie nie było, my jako dziennikarze też byliśmy nieco bezradni, bo przecież nikt nie prowadzi księgi wejść i wyjść do urzędu miasta ani 24-godzinnego streama z życia prezydenta Poznania.

--

Sprawa z Torem Poznań
...czyli prokuratura staje po stronie urzędu


Co najmniej 7,2 mln zł mogło stracić miasto na bezpłatnym udostępnianiu Toru Poznań - zaalarmowało CBA latem 2018 r. I skierowało zawiadomienie do prokuratury.

Czego dotyczyła sprawa? Znajdujący się na Ławicy Tor Poznań od 2011 r. jest w rękach miasta. Zdaniem agentów CBA władze miasta powinny były ściągnąć od Automobilklubu Wielkopolski opłaty za korzystanie z toru przez poprzednie lata. Nie zrobiły tego i w efekcie w 2017 r. ewentualne roszczenia przedawniły się.



Miasto broniło się, że w 1998 r. ówczesne władze Poznania podpisały z Automobilklubem umowę użyczenia, w ramach której przekazały mu tor do bezpłatnego zarządzania. Według CBA nie było do tego podstawy prawnej - jako że stowarzyszenie prowadziło na torze działalność zarobkową.

Kontrolerzy zwrócili też uwagę, że gdy miasto w 2016 r. zaczęło w końcu pobierać opłaty od Automobilklubu, to stowarzyszenie i tak mogło liczyć na bonifikaty: "(...) np. za jedną tygodniową imprezę stowarzyszenie otrzymuje więcej niż samo wpłaca do kasy miasta za rok najmu".

Musimy tu jednak mieć na uwadze dodatkowy kontekst - jakim były nadchodzące wybory samorządowe jesienią 2018 r.

Zapewne właśnie dlatego atmosfera wokół sprawy zrobiła się na tyle gęsta, że miasto zareagowało w bezprecedensowy sposób, publikując obszerną "białą księgę" Toru Poznań. Szczegółowo opisało w niej liczne zawiłości związane z niejasnym przez lata statusem własnościowym obiektu.

"CBA stwierdziło rzekome nieprawidłowości w działaniu pracowników Urzędu Miasta Poznania, opierając się jednak na wybiórczym doborze dokumentów" - podkreślały władze miasta w swoistej przedmowie do "białej księgi".

Prokuratura stanęła przed dylematem, co zrobić z tą sprawą, która niewątpliwie nie była czarno-biała. Początkowo wszczęła śledztwo i przekazała je do dalszego prowadzenia przez CBA. Jednak latem 2020 r. śledczy postanowili umorzyć postępowanie.

Sprawa była tak drażliwa, że o umorzeniu miasto postanowiło poinformować mieszkańców (co nie jest częstą praktyką), i z pewną satysfakcją urzędnicy podkreślali: "Z obszernego uzasadnienia wynika, że wszystkie działania pracowników urzędu miasta były racjonalne, uzasadnione i zgodne z prawem".

--

Sprawa kulczykparku pod Stary Browar
...czyli prezydent skazany, a potem uniewinniony przed sądem


To jedna z tych spraw, o których nie da się powiedzieć, że zupełnie rozeszły się po kościach.

- Tak naprawdę miałem duży problem, taki osobisty, jak sobie z tym poradzić - przyznał mi po latach ówczesny prezydent Ryszard Grobelny. Zasiadł na ławie oskarżonych, a początkowo został nawet nieprawomocnie skazany, wraz z kilkorgiem współpracowników z urzędu miasta.

Poszło o 1,5 ha u zbiegu ul. Kościuszki i Ratajczaka. Spółka Fortis - należąca do Grażyny Kulczyk - na przełomie 2002 i 2003 r. kupiła ten teren za 6 mln zł z przeznaczeniem pod park. Tyle że potem powstało tam... nowe skrzydło Starego Browaru. "Gazeta Poznańska" pisała:

Czy to wysoka cena? – Jak za park - wręcz gigantyczna. Jeśli jednak można tam budować centrum handlowe - zdecydowanie niższa niż można by oczekiwać – twierdzi Andrzej Erenz, szef Wielkopolskiej Izby Budownictwa.

Jak do tego doszło? W wywiadzie-rzece pt. "Maraton" Grobelny tłumaczył, że w tym samym czasie zmieniły się ogólnopolskie przepisy planistyczne, co umożliwiło Kulczykom budowanie nowej części centrum handlowego na tzw. wuzetce (warunki zabudowy).

Miasto - choć początkowo Grobelny chciał zawiesić postępowanie do czasu uchwalenia planu zagospodarowania - po decyzji samorządowego kolegium odwoławczego musiało wniosek procedować i ostatecznie warunki zabudowy wydało.

W sprawę "zamieszana" była jeszcze miejska konserwator zabytków, która przy przetargu uważała, że sprzedawany teren można wykorzystać wyłącznie jako parkowy. A już przy wydawaniu warunków zabudowy zmieniła zdanie i wydała opinię dopuszczającą budowę centrum handlowego.

Prokuratura uznała, że prezydent i jego urzędnicy narazili miasto na straty, bo sprzedali grunt za 6 mln zł. Tymczasem - jako teren pod centrum handlowe - byłby wart nawet 13 mln zł. Sprawa trafiła do sądu.



Proces przed sądem ciągnął się ładnych kilka lat. A właściwie - nawet dwa procesy. Za pierwszym razem Grobelny i jego podwładni zostali nawet nieprawomocnie skazany, ale sąd drugiej instancji uznał, że proces należy powtórzyć.

Tym razem - w czerwcu 2012 r., akurat w dniu imienin patronów miasta - sąd uniewinnił Grobelnego i jego współpracowników. Prokuratura składała jeszcze apelację, ale bez skutku, wyrok uniewinniający utrzymano w mocy.

Kluczowym argumentem było to, że miasto wcześniej próbowało sprzedać wspomniane 1,5 ha za wyższą cenę 9,7 mln zł, ale wówczas do przetargu nikt się nie zgłosił. Dopiero wtedy obniżono cenę do 6 mln zł.

- Jaką mamy pewność, że gdyby ziemia była wystawiona jako działka inwestycyjna, za 13 mln zł, zostałaby sprzedana w pierwszym przetargu? Aby mówić o szkodzie, trzeba by wykazać, że na pewno by zaistniała. A takiej pewności nie ma - uzasadniał sędzia Janusz Szrama.

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: