SEWERYN LIPOŃSKI
4 października 2023
Niekończące się pyskówki Szymona Szynkowskiego vel Sęk z Adamem Szłapką, chwytliwe hasła kandydata Konfederacji czy dyskusja pań z Lewicy i Trzeciej Drogi o aborcji. Działo się, oj działo, w debacie poznańskich kandydatów do Sejmu. Zapamiętać dał się nawet - choć pewnie nie tak, jak by chciał - kandydat Bezpartyjnych Samorządowców.
Jeszcze przed debatą wrzuciłem na Twittera na portal X zwany dawniej Twitterem tekst napisany po podobnym starciu w naszym studiu z października 2019 r. - czyli przed poprzednimi wyborami.
Wówczas była to dyskusja całkiem merytoryczna, nieszczególnie porywająca, choć ubarwiona dość zaskakującymi wpadkami kandydatów.
Tym razem z merytoryką było gorzej - za to zdecydowanie ciekawiej. Działo się tyle, że nawet twórcy nagrodzonego Oscarem filmu "Wszystko wszędzie naraz" mogliby mieć kłopoty z pomieszczeniem tego w scenariuszu.
A kilka urywków z tej półtoragodzinnej dyskusji wyrosło na mocnych kandydatów do kolejnej edycji Poznańskich Oscarów. Muszę się przy tym przyznać: specjalnie na debatę kupiłem butelkę wina i dobrze zrobiłem. Dziwnie oglądałoby się to wszystko na trzeźwo.
Butelka poszła w całości. Momentami żałowałem, że nie dokupiłem jeszcze popcornu.
Dwóch samców alfa na szkolnej wycieczce
Dwa ugrupowania najbardziej liczące się w tych wyborach - czyli Prawo i Sprawiedliwość oraz Koalicja Obywatelska - akurat w Poznaniu wystawiły na "jedynkach" dwóch samców alfa i właśnie oni zmierzyli się w debacie.
Szybko - już po parunastu minutach - przypomniał mi się jeszcze inny tekst z tego bloga. Konkretnie - tekst Gdyby poznańscy politycy byli w jednej klasie... napisany ponad dwa lata temu na dzień dziecka.
Zarówno Szymon Szynkowski vel Sęk, jak i Adaś Adam Szłapka byli w tamtej klasie, przypomnijmy:
SZYMON - (...) Ma gadane. Dlatego często wysyłają go do szkolnego radiowęzła. Szymon bardzo chętnie tam chodzi i wychwala swoich kumpli, za to jedzie po różnych uczniach, z którymi ma jakiś zatarg. Zwłaszcza po Jacku - którego szczerze nie znosi (zresztą dodajmy, że z wzajemnością).
ADAŚ - (...) Ma parcie na szkło. Niemal codziennie na dużej przerwie robi konferencje prasowe, na których opowiada o zatrważających nieprawidłowościach, jakie wykrył w szkolnym samorządzie (czyli tym rządzonym przez ekipę Szymona, Bartka, Jadzi i Klaudii). Dzięki temu należy do najczęściej cytowanych uczniów w szkolnej gazetce.
No więc teraz, oglądając debatę, oczami wyobraźni widziałem, jak tych dwóch klasowych chadów usiadło razem w ostatniej ławce - albo (jeszcze lepiej!) z tyłu autokaru na szkolnej wycieczce - żeby się ostatecznie między sobą rozmówić, kto tu rządzi.
Mając świadomość, że przysłuchują się temu wszystkie najfajniejsze laski w klasie.
No dobra, do Szłapki i Szynkowskiego jeszcze sobie wrócimy, ale jeśli chodzi o dziewczyny kobiety - to akurat one z tej debaty najbardziej mogą zapamiętać kogoś innego.
Bezpartyjni chcą karać kobiety za aborcję
Nie myślałem, że w studiu WTK podczas jakiejkolwiek debaty pojawi się jeszcze ktoś bardziej ekscentryczny niż Tadeusz Zysk przed wyborami samorządowymi w 2018 r.
A jednak!
Z zaproszeniem do tej dyskusji Bezpartyjnych Samorządowców - z tego, co słyszałem, bo osobiście się tym nie zajmowałem - dość długo był problem. Nie odpisywali na maile, olewali telefony itd. W pewnym momencie byliśmy niemal pewni, że ich w naszej debacie nie będzie.
(Jednocześnie - i to było w tym wszystkim najzabawniejsze - rozkręcali na Twitterze całą awanturę o to, że nie są zapraszani do debat w TVN24, i że co to w ogóle ma być)
Dlaczego nie zaprosiliście Bezpartyjnych ? pic.twitter.com/WBK5Zw5amL
— Bezpartyjni Samorządowcy (@BezpartyjniSam) September 10, 2023
Jednak ostatecznie do nas też postanowili kogoś przysłać. Nie, nie lidera listy (którym notabene jest człowiek z... Lubina), tylko kandydata z "czwórki" (dla odmiany - z Wrocławia). No, koszty dojazdu do Poznania w obu przypadkach dość podobne...
Tak czy inaczej - Dariusz Kłodnicki z pewnością dał się podczas tej debaty zauważyć.
Tylko nie wiem, czy kogokolwiek zachęcił, by właśnie na niego oddać głos. Długimi chwilami miałem wrażenie, że oglądamy jakieś nowe poznańskie wrocławskie wcielenie Stanisława Żółtka, który zrobił furorę w debacie przed wyborami prezydenckimi w 2020 r. - wygadując m.in. coś o "menelowym plus".
Kandydat Bezpartyjnych Samorządowców zaczął z grubej rury. Już na dzień dobry - jako jedyny - stwierdził, że należałoby karać kobiety, które decydują się na aborcję. Tu nawet przedstawiciel Konfederacji odpowiedział "nie".
Ale to był dopiero początek.
Tak na dobre Kłodnicki rozkręcił się w dalszej części. Mógł tam wyłożyć swoje poglądy nie tylko na aborcję, ale też na inflację, ceny paliw... I - co gorsza - zrobił to.
"Piękne" lata 80.
Znacie pewnie ten motyw, gdy podczas jakiejś dyskusji głos co rusz zabiera jedna osoba i uparcie mówi o tym samym. Ja np. pamiętam jednego takiego gościa z warsztatów dziennikarskich w 2010 r. w Lublinie - koleś po każdej części próbował dorwać się do mikrofonu i, niezależnie od tematu, zaczynał gadać coś o Afryce.
Zwykle przy drugim takim pytaniu reszta wymienia wymowne spojrzenia. Po trzecim są nieco mniej dyskretne parsknięcia śmiechem. A potem już nikt się specjalnie nie kryje i wszyscy mają z takiego oryginała po prostu niezłą bekę.
Tak było również w studiu WTK, gdy Dariusz Kłodnicki kolejny raz pokrzykiwał, że "państwo niczego nie rozumiecie!". I ciągle nawiązywał do lat 80. Czego to wtedy nie było! Czego on wtedy nie przeżył! Czego nie przeżył jego ojciec!
A teraz, jak był ten covid, to Kłodnicki też go przeżył. Mimo że się nie zaszczepił. A z państwa kto się zaszczepił? I kto przeżył? Hę?...
To był jakiś niesłychany strumień świadomości, przy którym wielka improwizacja Konrada z III części "Dziadów" była stekiem marnych, niezbyt oryginalnych banałów. Zacytujmy kilka złotych myśli Kłodnickiego:
- Panowie się kłócą o coś, co w ogóle nie rozumiecie! Wy nie przeżyliście nigdy inflacji. W latach 80. była inflacja. W latach 80. ja przeżyłem inflację. Panie może też, bo widzę, że... że w pewnym wieku. Wy tego nie przeżyliście, nie rozumiecie, co to jest inflacja w ogóle! Od tego trzeba zacząć. Nic nie było w sklepach. Były pieniądze i nic nie można było kupić.
O cenach paliw (zwracał się przy tym do Adama Szłapki):
- Ja się dziwię, że państwo się kłócicie o coś, co w ogóle nie rozumiecie! W latach 80. w ogóle nie było na stacji paliwa. I co, i wtedy gdzie pan był? Nie było pana nawet na świecie. A ja to przeżyłem! Mój ojciec to przeżył, stał w kolejce po paliwo. I były kartki. Pan nawet nie pamięta tych czasów. A ja pamiętam.
I jeszcze o tym, czy zliberalizować, czy może jeszcze bardziej zaostrzyć przepisy aborcyjne (a przynajmniej tego dotyczyło pytanie...):
- Mówimy tu o aborcji i o kobietach. A nic nie mówimy o mężczyznach. To skąd się wzięła ta aborcja? Przecież nie z księżyca, tylko musiał być też mężczyzna do tego. Dlatego my chcemy wpisać do konstytucji prawa ojca (...). Przy aborcji jest tak, że czasami ojciec nie wie, że dana kobieta jest w ciąży. Po prostu kobieta robi to po cichu. Bo nie chce być z tym mężczyzną.
Jezu, aż dziwne, że zabrakło tu jeszcze nawiązania do podziemia aborcyjnego z lat 80.
Możliwe jednak, że najbardziej kuriozalnym fragmentem debaty był ten, gdy Kłodnicki zadał Szłapce pytanie o niedawne potrącenie rowerzystki.
Poseł Szłapka - wyraźnie przygotowany na wyciągnięcie tej sprawy - zaczął odpowiadać zgodnie z wszelkimi zasadami PR-u. No wręcz podręcznikowo. Tak, miałem wypadek, tak, to ja byłem sprawcą. Udzieliłem pomocy. Spotkałem się potem z tą dziewczyną. Już jest wszystko dobrze.
Tymczasem okazało się, że Kłodnicki wcale nie chciał pognębić Szłapki, tylko... doszukać się winy rowerzystki! I zaczął wykładać swoje poglądy. Nie może być tak, że kierowca jest karany mandatem, grzywną, "plus jeszcze do sądu" (dla formalności: to właśnie sąd nakłada grzywnę albo inną karę).
- Są różni piraci, którzy jeżdżą samochodami, tuningowcy, okej. Za szybko jeżdżą - okej. Ale od czasu do czasu zdarzy się kierowcy jakiś błąd i ponosi za duże konsekwencje - ciągnął Kłodnicki.
Zdumiony Szłapka przysłuchiwał się tym wywodom, a na wtrącone w międzyczasie pytanie (czy chciałby pomóc zmieniać kodeks drogowy na korzyść kierowców) odparł: - Nie wiem, czy z panem chciałbym cokolwiek zmieniać.
Sławomir Mentzen Fred z "Chłopaki nie płaczą" dodałby pewnie, że z panem z Bezpartyjnych Samorządowców nie chciałby nawet ubić muchy w kiblu.
Konfederacja chwytliwie, choć populistycznie
Oczywiście na antysystemową nutę grał również Piotr Tuczyński z Konfederacji.
Zaprezentował się zdecydowanie lepiej niż przed czterema laty Jakub Mierzejewski (tamten, dla przypomnienia, przez większą część debaty grzecznie siedział i mało się odzywał).
Ale też szczególnie nie błysnął. Jak już zabierał głos, to wygłaszał raczej oklepane formułki znane z głównego przekazu Konfederacji, czyli np. że "PiS z PO się kłóci jak zwykle", że "jest za dużo przyjmowanych migrantów", wspomniał też o "tzw. pandemii" i o "urzędasach brukselskich".
Bardzo mnie rozbawił, próbując przekonywać, że Trybunał Konstytucyjny po tych wszystkich cyrkach i kolejnych przeforsowanych przez PiS "ustawach naprawczych" jest niezależną instytucją (pewnie głównie dlatego, że chodziło w tym przypadku o zaostrzenie prawa aborcyjnego, który to wyrok Konfederacji bardzo się przecież spodobał).
Mimo wszystko trzeba oddać Tuczyńskiemu, że mówił prostym językiem i dokładnie to, co jego potencjalni wyborcy chcieliby usłyszeć. Inflacja? To przez programy socjalne, czyli "rozdawnictwo". Służba zdrowia? Rozpędzić ten NFZ, bo kto dziś chodzi do dentysty inaczej niż prywatnie? A jak trzeba komuś ratować życie, to ludzie muszą zakładać zbiórki w internecie.
Przyznajmy, było to wszystko chwytliwe, nawet jeśli strasznie populistyczne.
Ciągle nawiązywał też do pandemicznych lockdownów i szczepień. Przyniósł maseczkę jako symbol tego, co jego zdaniem było łamaniem konstytucji (a nie jakieś tam obsadzanie TK dublerami czy przerywanie kadencji KRS). Obowiązkowo nawiązał do niedawnego raportu NIK o niesprawdzonych szczepionkach na covid.
Nie pomogła za to Tuczyńskiemu "piątka" Konfederacji - to znaczy nie ta Mentzena, tylko numer wylosowany przez komitet - spowodowała bowiem, że siedział pomiędzy Szymonem Szynkowskim vel Sęk i Adamem Szłapką.
A ci - za przeproszeniem - napierdalali się konsekwentnie przez sporą część debaty.
Zdarzała się symboliczna scena, w której Tuczyński bezradnie rozkładał ręce, bo nawet chciałby coś powiedzieć, ale nie miał jak się wciąć w dyskusję pokrzykiwania ministra z PiS i posła z Koalicji Obywatelskiej.
Jeszcze innym razem Szłapka rzucił do kandydata Konfederacji: "Niech pan nie przeszkadza teraz!" - i po prostu zgasił go jak jakiegoś pętaka.
Szłapka z Szynkowskim skaczą sobie do gardeł
Oczywiście każdy z tej dwójki - Szynkowski vel Sęk i Szłapka - tak naprawdę też mówił do własnego elektoratu.
Minister Szynkowski vel Sęk chwilami (może nawet nieświadomie) wyglądał, jakby chciał podkreślić, że on tu jest najwyżej postawiony i najważniejszy. Non stop komuś przerywał. Coś tam dopowiadał poza kolejnością.
A do odpowiedzi na pierwsze pytanie w luźnej dyskusji - choć dotyczyło niewygodnej dla rządu kwestii inflacji - wyrwał się niczym Usain Bolt do startu w finale biegu na 100 m na mistrzostwach świata w Daegu.
Mimo wszystko musiał mieć świadomość, że - no halo! - to jednak Poznań. A nie wieś na Podkarpaciu. Że PiS ma tu ledwo powyżej 20 proc. poparcia (a może już nawet nie tyle). I że zbyt radykalny język czy propaganda niczym z telewizji publicznej państwowej za bardzo nie pomoże.
Tu nie wystarczy mówić, że wszystko jest super, Mateusz Morawiecki jest wyjątkowym człowiekiem i najlepszym premierem ever, że Tusk - dla odmiany - był premierem polskiej biedy i tak w ogóle to jest zakamuflowanym Niemcem, a na film Agnieszki Holland do kina chodzą same świnie.
To znaczy oczywiście, można tak mówić, ale wtedy można też zapomnieć o utrzymaniu w Poznaniu trzech poselskich mandatów.
Przyznał więc Szynkowski vel Sęk, że inflacja okazała się "dotkliwa" i uderzyła w portfele ludzi, a służba zdrowia też nadal wymaga zmian - choćby skrócenia kolejek do lekarzy - choć jego zdaniem Polacy "widzą pewną poprawę".
No to Szłapka wytknął rządowi PiS "obrzydliwe szczucie" na migrantów, próbował też przykleić do Szynkowskiego ostatnią aferę wizową (Szynkowski vel Sęk był wtedy jeszcze wiceministrem właśnie w resorcie spraw zagranicznych). Na co z kolei minister poszedł w sprawdzoną narrację, że "za Platformy..." - i zaczął przypominać wypowiedzi Cezarego Tomczyka o przyjmowaniu uchodźców z 2015 r.
Zresztą nie on jeden przytaczał nazwiska, bo Szłapka sypał nimi aż miło, próbując ukazać różne "twarze" rządów PiS. Była pojechanka po Adamie Glapińskim - który jest "obrzydliwym kłamcą" albo "nieukiem". Po Danielu Obajtku, który "grabił Polaków", zawyżając ceny paliwa. Padły również nazwiska Bartłomieja Wróblewskiego, a nawet... żony Krzysztofa Sobolewskiego.
Sprzeczkę wokół piekarni na Ławicy (minister Szynkowski vel Sęk trzykrotnie!!! sugerował, że Szłapka o niej mówi, bo w Poznaniu bywa tylko na chwilę przylatując samolotem) poseł Koalicji Obywatelskiej sprytnie obrócił w dyskusję o cenach na rynku Jeżyckim i o tym, co mówią tam ludzie.
Szynkowski vel Sęk wyciągnął za to historię z obrazem Józefa Chełmońskiego skradzionym z kancelarii prezydenta, gdy Adam Szłapka w niej pracował (niezłe, przyznaję, nie kojarzyłem tej historii!).
Gdy z kolei Szłapka zaczął wypominać PiS-owi obsadzanie stanowisk różnymi "Misiewiczami" - minister w odpowiedzi rzucił nazwiskiem Marcina Gołka (dawniej asystent, potem doradca Jacka Jaśkowiaka, obecnie wiceprezes Poznańskich Inwestycji Miejskich).
Poseł Szłapka przez moment zrobił minę, jakby wolał znać Gołka równie dobrze, jak tego Chełmońskiego. Choć szybko odparował przykładem PiS-owskich przybudówek - takich jak Projekt Poznań czy Instytut Poznański. I tak w kółko.
Ta wymiana "uprzejmości" obu samców alfa weszła w pewnym momencie na taki poziom, że rozpędzony Szłapka przez pomyłkę zrobił nawet z nieobecnego w studiu posła Bartłomieja Wróblewskiego... ministra!
Z przebiegu dzisiejszej debaty w @TelewizjaWTK chyba cieszy się poseł @bwroblewski, który (choć sam nie był w studiu) - w ferworze tej walki na słowa @SzSz_velSek vs @adamSzlapka - zupełnie niespodziewanie został... ministrem ???????????? #wybory2023 #debata #Poznań pic.twitter.com/Oq92XOQJx1
— Seweryn Lipoński (@SewekLiponski) October 3, 2023
W tym zacietrzewieniu Szłapka zupełnie nie wykorzystał paru okazji. Na przykład w dyskusji o potencjalnym polexicie zabrnął w jakieś dawne historie z Tuskiem, Jerzym Buzkiem, wyzłośliwiał się na temat słynnego 27-1 Beaty Szydło (ludzie... to było już ponad sześć i pół roku temu!).
Efekt? Nie zdążył nic powiedzieć o obecnych, już dużo poważniejszych sporach polskiego rządu z Brukselą, a o zagrożonych funduszach unijnych napomknął dopiero później. Rzutem na taśmę pokazał okładkę najnowszego "Do Rzeczy", ale nie miał już czasu wytłumaczyć, o co właściwie chodzi.
Merytoryczna Schädler, ale szyld PSL jej ciąży
W całej tej - znów przepraszam za wyrażenie - napierdalance trochę zanikły nam dwie panie.
Trudno było im się przebić przez pokrzykiwania Szłapki z Szynkowskim, blubry Kłodnickiego czy buńczuczne, antysystemowe odzywki Tuczyńskiego. Ale oczywiście im też zdarzało się dojść do głosu.
Dla Ewy Schädler to był, zdaje się, debiut w wyborczej debacie. Zdążyła wcześniej zaliczyć trochę wywiadów i wypadała w nich - moim zdaniem - dość średnio. Tu musiała dodatkowo zmierzyć się z innymi, wyrazistymi i często dużo bardziej doświadczonymi od niej politykami.
Widać było, że stara się być merytoryczna, np. w dyskusji o Polsce w UE jako jedyna wspomniała o niespełnionych przez rząd kamieniach milowych. Przypomniała brexit i jego przyczyny.
Z kolei w dyskusji o służbie zdrowia celnie zbiła argumentację Konfederacji - przytaczając wady systemu opieki zdrowotnej w USA i to, że wielu Amerykanów nie stać na leczenie (w czym zresztą zgodził się z nią Szynkowski vel Sęk). A Tuczyński z podkulonym ogonem zaczął tłumaczyć, że miał na myśli bardziej system niemiecki.
I teraz tak... Czy Ewa Schädler utwierdziła sympatyków Szymona Hołowni i Polski 2050, że warto zagłosować właśnie na nią? - no, pewnie przynajmniej ich do siebie nie zraziła, a to już coś.
Czy przekonała do siebie również głosujących na PSL lub niezdecydowanych czy wręcz dotąd w ogóle niezainteresowanych polityką (na których przecież - podobno - tak mocno Trzeciej Drodze zależy)? - tu już można mieć dużo więcej wątpliwości.
Wydaje się, że Schädler wciąż nie do końca zrozumiała, że polityka to jednak gra zespołowa i nie można się tak ostentacyjnie odcinać od ludzi z własnej ekipy. Nawet jeśli z niektórymi gra się tylko na chwilę i bardziej z konieczności niż z sympatii.
Poprzednim razem w naszym studiu Schädler zdystansowała się od poglądów posła Jacka Tomczaka. Teraz poszła o krok dalej i - sprowokowana pytaniami kandydata Konfederacji - zaczęła się odcinać od całego PSL (!). Zupełnie jakby ktoś ją przymusił do kandydowania ze wspólnej listy.
Jeśli nawet była w tym szczera - to wygadywanie takich rzeczy na niecałe dwa tygodnie przed wyborami podważa w oczach ludzi autentyczność tego sojuszu. I chyba nie pomaga w staraniach o spokojne przekroczenie 8-procentowego progu wyborczego...
Wystarczy zresztą przypomnieć sobie, jak Władysław Kosiniak-Kamysz zachwalał (z wzajemnością) Pawła Kukiza, gdy w 2019 r. we współpracy z nim wchodził do Sejmu. Złego słowa wtedy nie powiedział również o innych przygarniętych na listy PSL, nawet jeśli byli to bardzo odlegli mu ludzie pokroju Stanisława Tyszki, Agnieszki Ścigaj czy słynnego potem Łukasza Mejzy.
A wracając do Ewy Schädler - we wtorek dodatkowo biła od niej jakaś zła energia. Wydawała się dziwnie nadąsana, zacięta, przez większość debaty nie zobaczyliśmy na jej twarzy nawet pół uśmiechu (no, może ewentualnie wtedy, gdy padło pytanie o wprowadzenie euro - to jeden z postulatów Polski 2050).
Może to przez powagę sytuacji - pierwsza w życiu telewizyjna debata przedwyborcza itd. No ale sympatii nie wzbudzała.
Lewica nie wykorzystuje okazji
Dość spięta i zdenerwowana - zwłaszcza na początku - zdawała się też Beata Urbańska.
Kojarzący ją widzowie mogli być nieco zaskoczeni, bo zwykle to raczej wygadana i wyluzowana polityczka, a i doświadczenie z występowaniem w mediach ma wcale nie takie małe.
Tu jednak sytuacja była szczególna. Urbańska last minute musiała zastąpić Katarzynę Ueberhan, która miała reprezentować Lewicę w tej debacie, ale z jakichś logistycznych przyczyn nie zdołała na czas wrócić do Poznania.
Zmiana była na tyle nagła, że ani sama kandydatka, ani jej partia nie zdążyły choćby zapowiedzieć jej występu w debacie w mediach społecznościowych.
To nagłe zastępstwo i brak przygotowania było widać. Szefowa poznańskiej Nowej Lewicy sypała irytującymi ogólnikami, np. że potrzebna jest "rzetelna, uczciwa polityka migracyjna", a w sprawie inflacji musi być "polityka długofalowa" i trzeba to "robić systemowo". Zero konkretów.
Zdumiewające było, jak Urbańska nie skorzystała z okazji, jaką było pytanie o aborcję. To znaczy - skorzystała, by przypomnieć, co proponuje Lewica. Ale to wszyscy mniej więcej wiemy. Aborcja na życzenie do 12. tygodnia, bezpłatne in vitro, łatwo dostępna antykoncepcja, itd. itp.
Zapomniała za to nawiązać do tego, jak sprawy mogą wyglądać, gdyby PiS utrzymał się u władzy. Tym razem nie padło więc hasło o zgotowaniu "piekła kobiet". A o tym, kto doprowadził do zaostrzenia przepisów aborcyjnych, musiał przypomnieć Adam Szłapka.
Zresztą Urbańska chyba próbowała to później nadrobić, dopytując Schädler o aborcję i próbując wydusić z niej jakąś konkretną deklarację w sprawie ewentualnego głosowania nad liberalizacją przepisów.
Z kolei dość chaotyczny wywód Urbańskiej o programie 800+ szybciutko wykorzystał minister Szynkowski vel Sęk, sugerując, że tylko PiS gwarantuje utrzymanie programów socjalnych, a jeśli władzę przejmie opozycja - nie będzie to takie oczywiste.
Tu lider listy PiS nawiązał też do - dość odważnej, przyznajmy - deklaracji Ewy Schädler, że jest przeciw utrzymaniu 800+. Oczywiście później wyjaśniała, o co dokładnie jej chodziło, ale hasło poszło w świat. Tak samo jak tekst o tym, że "nie można rozrzucać pieniędzy z helikoptera".
Jeszcze na moment wracając do Beaty Urbańskiej - jedno ją w tej debacie ratowało. Mimo wszystko wydawała się jedyną lewicową twarzą, bo Szłapka wolał jechać po Szynkowskim i po całej ekipie rządzącej, a Schädler zdążyła powiedzieć to i owo. Na przykład - że trzeba przywrócić tzw. kompromis aborcyjny, a potem zrobić referendum. No raczej nie brzmi to jak postulat dla wyborców o lewicowych poglądach na tę sprawę.
I taka to była debata. Fajnie, że się odbyła (co - jak pokazały nam ostatnie wybory prezydenckie - nie zawsze i nie wszędzie jest takie oczywiste), i to ostatecznie w pełnym składzie sześciu komitetów. Na pewno nie można powiedzieć, że wiało nudą.
Tymczasem już jutro (czwartek 5 października) na naszej antenie - debata czworga kandydatów do Senatu - z Poznania i z powiatu poznańskiego. Tę dyskusję poprowadzę ja. Zaczynamy tak samo o 18.20 w WTK i na naszych kanałach w internecie. Już teraz Was serdecznie zapraszam.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: