Polub fanpage na FB

Poznań Spoza Kamery

Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje

Wybory 2023. Kandydaci po przejściach: pokłóceni ze sobą, niechciani u innych oraz dawni działacze PiS

#Wybory 2023 #Jadwiga Emilewicz #Joanna Wargin-Torchała #Jacek Tomczak #Jana Shostak #Adam Szabelski

SEWERYN LIPOŃSKI
21 września 2023

Poznańską listę Koalicji Obywatelskiej otwiera skłócony do niedawna duet. Z Trzeciej Drogi startuje aż trzech kandydatów z przeszłością w PiS. Za to sam PiS przygarnął byłą działaczkę Porozumienia, która długo pozostawała lojalna wobec Jarosława Gowina i krytycznie patrzyła na działania rządu.

Szybki rzut oka na poznańskie listy do Sejmu pozwala dostrzec kilka ciekawostek.

Oczywiście, praktycznie na każdej liście znajdziemy starych partyjnych wyjadaczy (typu Szymon Szynkowski vel Sęk, Bartłomiej Wróblewski czy Grzegorz Ganowicz), którzy od lat są wierni jednym barwom i pod tym względem nie da się o nich napisać niczego ciekawego.

Mamy też licznych debiutantów stawiających w polityce dopiero pierwsze kroki. Gdyby to było na Tinderze, to powiedzielibyśmy, że mają "czystą kartę" - tak bardzo poszukiwaną przez niektóre ugrupowania ;)

I wreszcie - mamy kandydatów, których nazwiska w poznańskiej czy nawet krajowej polityce są całkiem dobrze znane, ale ich droga bywała kręta i wyboista. Nierzadko zmieniali partie czy popadali w konflikty z ludźmi, z którymi teraz ramię w ramię chcą iść do Sejmu.

Takim właśnie historiom przyjrzymy się w dzisiejszym tekście. Zapraszam.


Z partii Gowina do partii Bielana



Już na poznańskiej liście partii rządzącej - czyli PiS - mamy parę przykładów.

Z trzeciego miejsca kandyduje Jadwiga Emilewicz - od niedawna wiceminister funduszy i polityki regionalnej. Cały czas pozostaje też poznańską wybraną z Poznania posłanką.

- Traktujemy ją już jako poznaniankę. Zapracowała na to - przekonywał Szymon Szynkowski vel Sęk, minister ds. Unii Europejskiej i lider listy PiS w Poznaniu, podczas niedawnej prezentacji kandydatów.

Poprzednim razem, w 2019 r., to sama Emilewicz była liderką poznańskiej listy PiS.



Jednak przez cztery kolejne lata wydarzyło się tyle różnych rzeczy, że Emilewicz mogła się poczuć jak po przejażdżce kolejką Hyperspace Mountain w paryskim Disneylandzie:

- powołanie na stanowisko ministra rozwoju w nowym rządzie PiS
- niespodziewany awans na wicepremierkę wiosną 2020 r.
- rozłam w Porozumieniu i odejście Emilewicz z partii oraz z rządu
- słynna afera z wyjazdem na narty mimo epidemicznych zakazów
- wreszcie zaskakujący powrót do rządu wiosną tego roku

Zaznaczmy, że Emilewicz - choć kandyduje z listy PiS - nie jest i nigdy nie była członkiem partii Jarosława Kaczyńskiego. Po odejściu z Porozumienia pozostała bezpartyjna. Zasiada jednak w klubie parlamentarnym PiS i wspiera rząd.



Jeszcze inną byłą działaczką partii Gowina, która ostatecznie postanowiła związać się z ekipą rządzącą, jest Joanna Wargin-Torchała (na powyższym zdjęciu po lewej).

To dawna działaczka partii Wolność, KORWiN i Kongresu Nowej Prawicy. Po zerwaniu z korwinistami była przez dłuższy czas związana właśnie z Porozumieniem. Została m.in. wiceszefową poznańskich struktur partii.

Ale - co w tej historii istotne - początkowo, w przeciwieństwie do Emilewicz, pozostawała wierna Gowinowi. Nawet po jego wylocie z rządu w 2021 r. Na Twitterze nadal można znaleźć, jak podawała dalej wpisy, które raczej nie były przychylne partii rządzącej...





Teraz jednak Joanna Wargin-Torchała w "cudowny" sposób odnalazła się na liście PiS do Sejmu. Już nie jako członkini Porozumienia, tylko Partii Republikańskiej (część dawnych ludzi Gowina, którzy pozostali w obozie Zjednoczonej Prawicy i wspierają rząd).

Jak to się właściwie stało?

Joanna Wargin-Torchała przyznaje, że po wyrzuceniu Gowina i jego ludzi z rządu (jak uważa - niesłusznym) jeszcze wiązała z Porozumieniem pewne nadzieje. Ale tylko do czasu, gdy partia zaczęła się zadawać z Aleksandrem Kwaśniewskim i Bronisławem Komorowskim czy z liderem Agrounii Michałem Kołodziejczakiem.

- To już nie była moja droga. Zdecydowałam się przejść z Porozumienia do Republikanów. Tu i tu mam przyjaciół - wyjaśnia Wargin-Torchała.

Jedna z osób z jej otoczenia wskazuje mi jeszcze inną ciekawą okoliczność. Niespełna pół roku temu Joanna Wargin-Torchała dostała pracę w rządowej instytucji - a konkretnie w lokalnym oddziale Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości.

Słyszę nieoficjalnie, że to miało być rzeczywistą przyczyną jej przejścia do obozu rządzącego.

- To są dwie niezależne od siebie rzeczy - zaprzecza Joanna Wargin-Torchała. Twierdzi, że gdy odchodziła z Porozumienia, miała inną, dobrze płatną pracę. Tyle że "mocno eksploatującą" - dlatego chciała ją zmienić. Przyznaje za to, że w znalezieniu posady w PARP pomogła jej koleżanka z Partii Republikańskiej:

- Zwróciłam się do niej, mówiła, że w biurze PARP w Poznaniu są wakaty. Wysłałam jej moje CV. Potem przeszłam normalnie proces rekrutacji. Wcześniej nikogo tam [w PARP] nie znałam - podkreśla.

Tak czy inaczej, Joanna Wargin Torchała trafiła nie tylko do Partii Republikańskiej i do PARP, ale też na listę wyborczą PiS. Kandyduje jako "14" z Poznania. To jej drugie podejście do wyborów parlamentarnych - poprzednie było w 2015 r. jeszcze w barwach partii KORWiN.


Jak gdyby nigdy nic - Zysk znów na liście



Dość zagadkowy przebieg miała też dotychczasowa partyjna "kariera" Tadeusza Zyska.


Znany poznański wydawca od dłuższego czasu otwarcie sympatyzował z partią Jarosława Kaczyńskiego. Kandydował pod jej szyldem do Sejmu (2015, 2019) i na prezydenta Poznania (2018).

Mimo wszystko długo pozostawał bezpartyjny - aż do zeszłego roku. Wtedy to nieoczekiwanie wstąpił do PiS i jeszcze bardziej niespodziewanie został szefem poznańskich struktur partii.

Jednak zaledwie po trzech miesiącach nagle, niemal z dnia na dzień, zapadł się pod ziemię. Krążyły pogłoski, że został zawieszony. Przestał odbierać telefony nawet od partyjnych kolegów i koleżanek. A sama partia też nabrała wody w usta. Jakiś czas później wybrała nowego lokalnego pełnomocnika.

Sprawa ta stała się nawet przedmiotem mojej sądowej przepychanki z PiS.



Teraz Tadeusz Zysk - jak gdyby nigdy nic - znów kandyduje z listy PiS do Sejmu. Wygląda na to, że przełknął to upokorzenie, jakie go spotkało, i przeszedł nad tym do porządku dziennego.

Podczas niedawnej prezentacji poznańskich kandydatów PiS miałem wreszcie okazję zobaczyć się z Zyskiem i zamienić z nim kilka słów. Nie chciał jednak wyjaśnić, co się właściwie wydarzyło przed rokiem.

Jeszcze inne drobne przeboje z własną partią miał w 2018 r. Jacek Sommerfeld - ówczesny wójt Czerwonaka. Zdecydował się kandydować z własnego komitetu, bo z zamówionych badań wynikło, że szyld PiS... zmniejsza jego szanse na reelekcję.

- To nie jest żaden problem dla PiS - bagatelizował sprawę Szymon Szynkowski vel Sęk, wtedy jeszcze "tylko" wiceminister i koordynator wyborczy partii, w rozmowie z Radiem Poznań.

Taktyka z ukrywaniem szyldu PiS jakoś jednak nie pomogła. Sommerfeld przegrał z bezpartyjnym Marcinem Wojtkowiakiem i stracił stanowisko wójta.

Za to partia chyba faktycznie nie miała wielkiego żalu, że Sommerfeld wstydził się jej szyldu - zrobiła go najpierw pełnomocnikiem wojewody, potem dyrektorem Wielkopolskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego. A teraz jeszcze dała miejsce - choć dopiero ósme - na liście wyborczej.


Skłóceni z Jaśkowiakiem idą do Sejmu



Dobrze, zostawmy już listę PiS, bo i w szeregach innych ugrupowań mamy kandydatów z... hmm... dość ciężkim politycznym bagażem doświadczeń.

Jak wiadomo - poznańską listę Koalicji Obywatelskiej otwierają Adam Szłapka (lider Nowoczesnej) i Katarzyna Kierzek-Koperska (kiedyś w Nowoczesnej, obecnie w Platformie Obywatelskiej).

I nie byłoby w tym nic szczególnego... gdyby nie wydarzenia z lipca 2020 r.



Wówczas to Kierzek-Koperska wyleciała ze stanowiska zastępczyni prezydenta Poznania. Zaraz po tej dymisji dość otwarcie opowiadała w mediach o kulisach całej sprawy, i dostało się nie tylko samemu Jaśkowiakowi, ale również właśnie Adamowi Szłapce.

Była już wiceprezydentka zarzuciła mu wręcz udział w spisku, który ponoć miał na celu pozbycie się jej ze stanowiska:

To dla mnie żenujące, że dwóch facetów, zamiast spotkać się ze mną twarzą w twarz i powiedzieć mi, że po prostu nie chcą ze mną współpracować... to robią jakieś kombinacje, niedopowiedzenia, podają jakieś nieprawdziwe powody

Katarzyna Kierzek-Koperska / wypowiedź z lipca 2020 r. dla WTK



Jeśli się nie mylę - Szłapka do tych konkretnych zarzutów nigdy publicznie się nie odniósł. Natomiast jeszcze przed zwolnieniem Kierzek-Koperskiej mówił w "Głosie Wielkopolskim", że rozmawiał z Jaśkowiakiem o jej sprawie i wie, że "ta współpraca się nie układa". Ale też przekonywał:

- Stawałem po stronie Katarzyny Kierzek-Koperskiej i możecie sięgnąć do moich wypowiedzi w tej sprawie. Mogła na mnie liczyć.

Teraz polityczna sytuacja niespodziewanie sprawiła, że te zaszłości musiały zejść na dalszy plan, a Szłapka i Kierzek-Koperska znów się lubią. No, przynajmniej oficjalnie.


Nieoficjalnie w Koalicji Obywatelskiej można usłyszeć, że Szłapka i Kierzek-Koperska po prostu strategicznie zakopali topór wojenny na czas kampanii, aby nie szkodzić sobie nawzajem i opozycji. Ale "wielkiej przyjaźni z tego już nie będzie".

Na liście Koalicji Obywatelskiej mamy jeszcze inną osobę, której relacje z Jaśkowiakiem bywały raczej szorstkie. To Bartosz Zawieja - przewodniczący poznańskiej PO i były miejski radny. Startuje z "piątki".

Zasiadał w radzie miasta do 2017 r., gdy dostał posadę wiceprezesa miejskiej spółki Remondis Sanitech, ale w zamian musiał zrezygnować z mandatu radnego. Z tego powodu nie startował też do rady miasta w kolejnych wyborach samorządowych w 2018 r.

Prezydent Jaśkowiak doprowadził wtedy do wycięcia z list wyborczych ludzi kojarzonych z Zawieją. Krótko po wyborach sam Zawieja też stracił stanowisko w Remondisie - i de facto został na lodzie: bez pracy, bez miejsca w radzie miasta.

Przygarnął go starosta Jan Grabkowski i to u niego Zawieja pracuje do dziś. Za to pomiędzy Zawieją a Jaśkowiakiem raz po raz wciąż zgrzyta, jak wtedy, gdy ten pierwszy ponownie został szefem poznańskiej Platformy...



...albo gdy Zawieja i jego ludzie wydawali oświadczenia, a nawet robili konferencje, uderzające we władze miasta. M.in. w obronie zwolnionej z magistratu pełnomocniczki ds. interwencji lokatorskich czy w sprawie słynnych drzew z ul. 27 Grudnia.


Lewica przygarnia niechcianych u Tuska



Zajrzyjmy teraz na listę Nowej Lewicy. Najgłośniej było oczywiście o transferze Jany Shostak, która pierwotnie miała startować z Koalicji Obywatelskiej w woj. podlaskim, ale ostatecznie trafiła w szeregi Nowej Lewicy i to pod jej szyldem - właśnie z Poznania - kandyduje do Sejmu.

To oczywiście skutki głośnego wywiadu udzielonego Onetowi. Pochodząca z Białorusi aktywistka mówiła tam m.in., że płot na granicy polsko-białoruskiej należałoby rozebrać, a o aborcji wypowiedziała się tak:

- Jestem za likwidacją [zakazu aborcji] i pozwoleniem dokonania wyboru każdej kobiecie.
Bez względu na czas trwania ciąży?
- Tak.




Zaraz po tym wywiadzie zrobiła się potworna burza. A Jana Shostak niemal natychmiast wyleciała z listy KO. Mimo że - jak na ironię - we wspomnianym wywiadzie przekonywała, że wewnątrz Koalicji "panuje demokracja", a ona ma "wolny głos" i może mówić, co chce.

Tak do końca nie jest jasne, czy wyleciała za słowa o aborcji (to wokół nich zrobił się największy raban), czy za te o zaporze na granicy polsko-białoruskiej (taka była, zdaje się, oficjalna wersja).

Kandydatką bez listy Shostak była tylko przez chwilę. Niemal z miejsca przechwyciła ją Lewica, co zresztą miało swoją cenę, bo Włodzimierz Czarzasty i spółka przez dobry tydzień musieli ustosunkowywać się do jej wypowiedzi z Onetu i wyjaśniać, co miała na myśli.

Zdecydowanie bardziej po cichu odbył się za to inny transfer - chirurga Dawida Murawy.

Przed czterema laty prof. Murawa kandydował do Sejmu z listy Koalicji Obywatelskiej. Konkretnie z "16" z Poznania, dostał 5,6 tys. głosów, co było jednym z lepszych wyników z dalszych miejsc. Ale zdecydowanie za mało na poselski mandat.

Teraz Murawa - jak przyznał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" - ponownie liczył na start z listy KO. Tyle że tym razem nie doczekał się takiej propozycji. Dlatego, bez zbędnych ceregieli, zdecydował się na start pod szyldem Nowej Lewicy:

- Zaproponowano mi to, a ja przyjąłem tę propozycję - na ostatnią chwilę, ale z dużym zadowoleniem. Platforma postawiła głównie na działaczy partyjnych, a ja typowym działaczem nie jestem - powiedział "Wyborczej".

Dawid Murawa na poznańskiej liście Nowej Lewicy dostał niezłe (choć raczej niedające szans na mandat) czwarte miejsce. Dodajmy, że jednocześnie zrezygnował z członkostwa w Platformie Obywatelskiej, do której dotąd należał.


Pogodzeni organizatorzy marszów



Ciekawostką, która rzuciła mi się w oczy na liście Konfederacji, jest nazwisko Pawła Malickiego.

To jeden z głównych organizatorów poznańskiego marszu niepodległości oraz marszu powstania wielkopolskiego. I właśnie o ten drugi pod koniec zeszłego roku zrobiła się mała chryja - gdy na antenie WTK wystąpili organizatorzy "konkurencyjnego" marszu ku czci powstańców wielkopolskich...



...a my, nie wiedząc, że panowie się nie dogadali i robią dwie osobne imprezy, podpisaliśmy jeden marsz nazwą drugiego.

Poirytowany Malicki przysyłał nam maile z prośbą o sprostowanie, sugerując przy tym, że w błąd wprowadził nas obecny wtedy w studiu Piotr Wawrzyniak z Ruchu Narodowego. "Widocznie próbuje się podszywać pod nasz marsz" - pisał Malicki.

Teraz obaj startują z tej samej poznańskiej listy Konfederacji: Piotr Wawrzyniak z "dwójki", Paweł Malicki z "szóstki". No, ciekawie, ciekawie.

- Wszystko już sobie wyjaśniliśmy. W tym roku prawdopodobnie będzie jeden wspólny marsz - mówi mi dzisiaj Malicki. A Wawrzyniak podkreśla, że już w lipcu środowiska Konfederacji wspólnie zorganizowały marsz pamięci Wołynia, i dodaje:

- To środowisko jest połączone, dogadane, nie robimy już żadnych konkurencyjnych wydarzeń.

Zaznaczmy przy tym, że w ramach Konfederacji reprezentują dwie różne partie. Jak już wspomniałem - Wawrzyniak to narodowiec. Z kolei Malicki należy do Nowej Nadziei, której liderem jest Sławomir Mentzen. Miał z nią zresztą pewne przeboje, gdy działała jeszcze pod nazwą KORWiN, ale najwyraźniej "było, minęło", i teraz wszystkie ręce konfederatów na pokład.


Trzecia droga po PiS



Mimo gorliwych zapewnień Polski 2050, że stawia na ludzi niezajmujących się dotąd polityką, na liście całej Trzeciej Drogi koneserzy poznańskiej polityki również znajdą kilka znajomych twarzy.

I nie mam tu na myśli takich wyjadaczy, jak Marek Baumgart, którego - choć w polityce jest od lat - trudno nazywać "kandydatem po przejściach", skoro pozostaje wierny barwom PSL.

Mamy natomiast posła Jacka Tomczaka też z PSL z Centrum dla Polski (mała partyjka założona w ub.r. przez konserwatystów z Koalicji Polskiej; to do niej formalnie należy teraz Tomczak, a nie - jak wielu się wydaje - do PSL).

Jedni śmieją się z Tomczaka, że uaktywnia się głównie na czas kampanii wyborczej, inni - że był już niemal we wszystkich możliwych partiach. Zaliczał kolejno ZChn, Przymierze Prawicy, PiS, Polskę Plus, Polska Jest Najważniejsza (tu akurat nie zdążył się nawet zapisać - przystąpił tylko do klubu parlamentarnego), PO, wreszcie CdP.

Jedno trzeba mu oddać - pozostaje wierny swoim konserwatywnym wartościom. Co przysparzało mu w przeszłości różnych kłopotów, gdy w sprawie aborcji czy mniejszości seksualnych głosował inaczej niż reszta, właśnie w ten sposób w 2018 r. wyleciał z Platformy.

Do dziś "Wyborcza" wytyka mu "głosowanie ramię w ramię z PiS" w sprawach światopoglądowych. Tu i ówdzie można też usłyszeć, że gdyby PiS-owi po wyborach brakowało kilku, może kilkunastu szabel do sejmowej większości, to właśnie tacy jak Tomczak znajdą się na celowniku partii rządzącej.



Taki scenariusz przerabialiśmy już w Senacie, gdzie Jan Filip Libicki (bliski polityczny przyjaciel Tomczaka - przeszli niemal dokładnie taką samą drogę) nie dał się przeciągnąć na stronę PiS. Mimo że, jak sam twierdzi, dostawał różne propozycje z fotelem marszałka Senatu włącznie.

Jak już jesteśmy przy senatorze Libickim - jego bliskim współpracownikiem jest obecnie Wojciech Wośkowiak. Który sam też wstąpił do PSL i z listy Trzeciej Drogi kandyduje do Sejmu.

To były poznański radny. Szczytem politycznej kariery było dla niego kierowanie klubem radnych Jeszcze Więcej dla Poznania (przemianowanym później na Poznański Ruch Obywatelski) - wspierającym ówczesnego prezydenta Ryszarda Grobelnego.

To była całkiem ważna rola - mimo że ten klub prezydencki liczył wtedy jedynie osiem osób. Prezydent, przy wsparciu Wośkowiaka i spółki, musiał się zatem dogadywać z dużo większym klubem PO. Także w sprawach obsady kluczowych stanowisk.

Polityczna droga Wośkowiaka była zresztą dość kręta. Zaczynał - uwaga, uwaga - w barwach PiS. To pod szyldem partii Jarosława Kaczyńskiego wszedł do rady miasta w 2002 r. i to z tamtych czasów zna się zarówno z JFL, jak i z Tomczakiem.



Cała trójka była wśród działaczy, którzy w 2009 r. odeszli z partii w geście solidarności z Marcinem Libickim, skreślonym z listy do Parlamentu Europejskiego za dawną rzekomą współpracę z SB (sąd orzekł potem w tej sprawie na korzyść Libickiego).

Wkrótce potem Wośkowiak z grupką innych niezrzeszonych radnych zawiązali w radzie miasta klub wspierający prezydenta.



Z ekipą Grobelnego był związany przez całą kadencję 2010-2014. Zaraz potem przyszła sensacyjna wyborcza porażka, zarówno samego prezydenta, jak i jego radnych. Z ośmiorga ostało się tylko troje. Sam Wośkowiak wylądował poza radą miasta.

Bez powodzenia próbował do niej wrócić w 2018 r. jako kandydat z komitetu Jarosława Pucka. Rok później wystartował w wyborach do Sejmu - już z listy PSL, choć jeszcze pozostawał bezpartyjny. Z dziesiątego miejsca uzbierał niespełna 700 głosów. Zobaczymy, jak mu pójdzie w tym roku.

Dodajmy, że Wojciech Wośkowiak to również wieloletni działacz rady osiedla Św. Łazarz. Niedawno w pewien sposób wrócił do korzeni - został kierownikiem administracji osiedla w spółdzielni mieszkaniowej Grunwald.


Dawny asystent Szynkowskiego przeprasza za błędy młodości



To wcale nie koniec kandydatów na liście Trzeciej Drogi z przeszłością w PiS.

Jest jeszcze Adam Szabelski - obecnie związany z Polską 2050. To nauczyciel, doktor historii, specjalista stosunków polsko-węgierskich. Jest autorem wielu artykułów o tej tematyce. Na jego Facebooku można raz po raz trafić na linki do tych tekstów czy na informacje o jego wykładach.



Zaangażowany od lat w działalność społeczną (m.in. w radach osiedli). Ale też polityczną - i to akurat taka karta z jego przeszłości, z którą chyba niespecjalnie chciałby się obecnie afiszować. Bo przez ładnych kilka lat była to działalność w PiS.

- W życiu popełniło się parę błędów - wzdycha na wstępie Szabelski, gdy dzwonię i mówię, o czym chciałbym rozmawiać.

Jak w ogóle trafił do PiS? Jako zaledwie 22-latek został szefem rady osiedla Naramowice. Wspomina, że chciał wtedy "nauczyć się" miasta, chodził na spotkania m.in. Młodych Demokratów, My-Poznaniaków i różnych innych organizacji.

Tak poznał Szymona Szynkowskiego vel Sęk - wówczas młodego miejskiego radnego PiS.

- Złapaliśmy dobry kontakt. To on wciągnął mnie do polityki - mówi Szabelski. Został jego asystentem, pomagał mu m.in. w kampanii wyborczej w 2015 r., gdy przyszły minister pierwszy raz dostał się do Sejmu i jego kariera nabrała rozpędu.

- Pracowałem bardziej dla Szynkowskiego niż dla partii. Zresztą wydawało mi się wtedy, że PiS się zmienia, zamiast bardziej radykalnych twarzy pojawili się Beata Szydło czy prezydent Duda - zaznacza Adam Szabelski, który sam też raz wystartował w wyborach pod szyldem PiS - w 2014 r. do rady miasta (nie wszedł, dostał 409 głosów).

Przez pewien czas kierował powiązanym z PiS stowarzyszeniem Projekt Poznań, w którym polityczne kariery rozkręcali m.in. dzisiejsi miejscy radni: Klaudia Strzelecka czy Mateusz Rozmiarek.



Co istotne - Szabelski kontynuował tę przygodę z PiS jeszcze w czasach "dobrej zmiany". Jesienią 2016 r. wszedł nawet do 25-osobowego zarządu partii w Poznaniu. Jednak, jak dziś wspomina, już wtedy zaczynał mieć wątpliwości:

- Moje poglądy nie zgadzały się z ewolucją mojego szefa. Doszło jeszcze to, co się działo w kraju: protesty kobiet, do tego nagonka na mniejszości seksualne czy na obcokrajowców. PiS grzał te tematy. Tymczasem ja mam też homoseksualnych przyjaciół. A moja żona jest cudzoziemką.

To wszystko narastało, narastało, aż pod koniec 2018 r. Szabelski zrezygnował z pracy w biurze PiS i - zaraz potem - z członkostwa w partii. Dziś mówi półżartem, że odejście z PiS było wtedy jednym z jego noworocznych postanowień.

Myślał, że już więcej w politykę się nie zaangażuje, zaczął pracować w szkole. Jednak krótko po wyborach prezydenckich w 2020 r. odezwali się do niego współpracownicy Szymona Hołowni.

- Ruch chłonął wtedy ludzi z różnych środowisk, w tym takich rozbitków, jak ja - wspomina Szabelski. Zaznacza, że początkowo chciał tylko doradzać, nie planował startu w wyborach. Ale ostatecznie zdecydował się na kandydowanie z dalszego (16.) miejsca: - Chcę pomóc tej ekipie.

Mówi, że w Polsce 2050 wiedzą o jego przeszłości w PiS, do którego teraz już mu daleko. Choć "nie może powiedzieć, że są tam sami źli ludzie". Na początku września Szabelski napisał na FB:



"Marzy mi się, że po 15 października już nie będę się bał i już nikt się nie będzie bał" - spuentował.

"A do kiedy Adam byłeś w PiS?" - zapytał w komentarzach pod tym wpisem Jan Skowroński (do niedawna asystent europosłanki Ewy Kopacz). Potem w dyskusji, która z tego wynikła, dodał: "Latami współtworzyłeś de facto ten system". "Masz rację" - przyznał Szabelski.

- Mogę tylko za to przeprosić - dodaje w rozmowie ze mną. Przyznaje, że żałuje, że zaangażował się za głęboko w działalność w PiS. I podkreśla: - Mam nadzieję, że za 10 lat nie będę mógł powiedzieć, że żałuję współpracy z Polską 2050.

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: