Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje



Październikowe referendum niczym sondaż Wiplera. Takimi trikami PiS próbuje utrzymać się przy władzy

#Wybory 2023 #referendum #wybory parlamentarne #PiS #Jarosław Kaczyński #pytania referendalne

SEWERYN LIPOŃSKI
14 sierpnia 2023

Szykowane przez obóz rządzący referendum to kolejny z serii wyborczych trików, których głównym celem nie wydaje się nic innego, jak podbicie wyborczego wyniku PiS. Zapowiedziane właśnie pytania referendalne tylko potwierdziły te przypuszczenia.

Kojarzycie może taki sondaż sprzed 10 lat? Trzecie miejsce (tuż za PO i PiS) sensacyjnie zajęło szerzej wówczas nieznane stowarzyszenie Republikanie - dopiero co założone przez posła Przemysława Wiplera, który akurat odszedł z PiS.



Szybciutko okazało się, że ów sondażowy "sukces" wcale nie był taki przypadkowy, bo przed pytaniem o poparcie w wyborach padły też inne. Najpierw - mówiąc w dużym skrócie - zapytano, czy w Polsce są za wysokie podatki i przerośnięta biurokracja. Zaraz potem:

Czy słyszał(a) Pan(i) o powstaniu nowego stowarzyszenia „Republikanie" założonego przez posła Przemysława Wiplera, którego programem jest m. in. obniżenie podatków, ograniczenie obciążeń biurokratycznych, zmniejszenie liczby urzędników oraz wsparcie dla rodzin?

Jeszcze potem:

Czy gdyby stowarzyszenie "Republikanie" brało udział w najbliższych wyborach do Sejmu, rozważał(a)by Pan(i) oddanie na nie głosu?

I dopiero wtedy:

Gdyby w najbliższy weekend odbywały się wybory parlamentarne i Stowarzyszenie "Republikanie" brało w nim udział na jakie ugrupowanie oddał(a)by Pan(i) swój głos?

Tak jakoś wyszło, że w tak skonstruowanym sondażu nikomu jeszcze nieznani Republikanie dostali - cóż za zaskoczenie - aż 19 proc. wskazań. Nie muszę chyba dodawać, że badanie (z którego pracownia Homo Homini musiała się potem gęsto tłumaczyć) powstał właśnie na zlecenie Republikanów.

Już jako mniej oczywistą ciekawostkę można dodać, że z tego - zdawałoby się zapomnianego - stowarzyszenia, po paru latach przeróżnych zawirowań, wyłoniła się Partia Republikańska. Czyli ugrupowanie Adama Bielana współtworzące dziś obóz Zjednoczonej Prawicy.

Tonący referendum się chwyta



Teraz - ponad dekadę po niesławnym sondażu Homo Homini - właśnie ekipa rządząca chce nam zafundować podobny numer. Tym razem w postaci referendum w dniu wyborów parlamentarnych.

- Co złego jest w referendum? - pytał Dariusz Lipiński, lider Partii Republikańskiej w Wielkopolsce, gdy przed wakacjami akurat gościł w moim programie i rozmawialiśmy właśnie o proponowanym referendum (wtedy - zaznaczmy - jeszcze była mowa tylko o jednym pytaniu o relokację migrantów).



Jasne - w samym referendum jako takim niczego złego nie ma. Ale już fakt, że ma towarzyszyć wyborom partyjnym (jak niektórzy twierdzą - najważniejszym od 1989 r.) i pytania referendalne mogą wpłynąć na ich wyniki oraz wcześniejszą kampanię, budzi poważne zastrzeżenia.

Zaznaczę, że osobiście odkąd tylko mogę brać udział w wyborach - czyli od eurowyborów w 2009 r. - nie opuściłem ani nie zbojkotowałem żadnego głosowania. Nawet gdy były to wybory do rady osiedla.

Siłą rzeczy głosowałem też w tym dziwacznym referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, zarządzonym w 2015 r. przez tonącego i chwytającego się brzytwy szukającego ratunku przed wyborczą porażką prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Tamto referendum to zresztą świetny przykład, czym może się skończyć instrumentalne wykorzystywanie takich spraw do własnych politycznych celów. Frekwencja wyniosła oszałamiające 7,8 proc. (dokładnie tyle samo co we wspomnianych... poznańskich wyborach osiedlowych pół roku wcześniej).



Czy tamto referendum - poza dodatkowym ośmieszeniem Komorowskiego - coś zmieniło? Czy pomogło ulepszyć system wyborczy? Oczywiście, że nie. Tak szczerze... nawet nie pamiętałem, jakie były wyniki głosowania, musiałem to przed chwilą sprawdzić na stronach PKW.

Referendum i pytania ad hoc



Gdyby rządzącemu obecnie PiS faktycznie zależało na zapytaniu ludzi o jakieś ważne polskie sprawy - o szykowanym referendum słyszelibyśmy od wielu miesięcy. A pytania ustalono by wspólnie w gronie wszystkich partii (również opozycyjnych).

Taaa... naiwny idealista się znalazł.

Tymczasem co mamy? Referendum wymyślone ad hoc, szykowane last minute (rządzący dopiero przepychają przez parlament nowelizację przepisów, by w ogóle dało się to połączyć z wyborami), z pytaniami, które w dość oczywisty sposób mają uderzać w opozycję.

Te pytania i sposób poinformowania o nich to w ogóle ciekawa sprawa. Już pal licho uzgodnienie ich ponad partyjnymi podziałami. Wypadałoby jednak chociaż poudawać, że zostały z kimś skonsultowane, i że dzięki temu będą sformułowane w sensowny sposób. Ale nie.



Jednego dnia wychodzi prezes Jarosław Kaczyński i ujawnia pierwsze pytanie referendalne. Nazajutrz - to samo robi Beata Szydło. Potem premier Mateusz Morawiecki i pytanie nr 3. I jeszcze na koniec minister Mariusz Błaszczak. Zupełnie jakby chodziło o jakąś tajemnicę Sagali czy o sekret objęty zaklęciem Fideliusa.

Zupełnie jak swego czasu poznański Zarząd Transportu Miejskiego, gdy trwał potworny chaos po wprowadzeniu systemu PEKA, a urzędnicy - zamiast zamieścić w internecie obszerny poradnik z odpowiedziami na wszystkie wątpliwości - bawili się w jakieś "pytania dnia" wrzucane pojedynczo i w żaden sposób nierozwiązujące problemów.

Gdy nie wiadomo o co chodzi - zwykle chodzi również o pieniądze. Nie zapominajmy, że pod przykrywką tego referendum rządzący będą mogli prowadzić (i finansować - bez limitów!) de facto własną kampanię wyborczą, strasząc uchodźcami czy podnoszeniem wieku emerytalnego przez konkurentów.

Jeśli mimo wszystko macie jeszcze jakieś wątpliwości, łudzicie się, że to referendum to w szczytnym celu i w żaden sposób nie chodzi o podbicie wyniku wyborczego PiS...

To minister Szymon Szynkowski vel Sęk wyłożył w miniony weekend kawę na ławę:


Dziękujemy, panie ministrze, że pan tak szczerze, bezwstydnie i bez zbędnego owijania w bawełnę przyznał, o co chodzi w tym całym cyrku.

Pytania o migrantów zawsze w modzie



Cyrku - którego przedsmak raz już mieliśmy. Nieco ponad trzy lata temu.

Pamiętacie może debatę w TVP przed I turą wyborów prezydenckich w 2020 r.? No, możliwe, że pamiętacie choćby ze względu na występ Waldemara Witkowskiego i muchę, która mu wtedy usiadła na włosach.



Ale warto przypomnieć, jakie wtedy padały pytania. Przytoczę tu fragment własnego wpisu na Poznań Spoza Kamery zaraz po tamtej debacie (dla jasności - to była debata, w której brał już udział Rafał Trzaskowski):

Jeśli przed debatą ktoś jeszcze łudził się, że TVP daruje sobie i nie spróbuje za wszelką cenę dokopać Trzaskowskiemu, to został z tych złudzeń szybko odarty.

Pytanie nr 1? O relokację uchodźców. (których przyjęcie Trzaskowski negocjował w 2015 r. z Komisją Europejską)

Pytanie nr 2? O przygotowywanie dzieci do pierwszej komunii świętej na religii w szkole. (jak wiadomo - Trzaskowski młodszego syna do niej nie posłał)

Pytanie nr 3? Tu już niczego nie trzeba było nawet dopowiadać. Prezydent Warszawy we własnej osobie załapał się do treści pytania, które dotyczyło jego marzenia udzielenia ślubu homoseksualnej parze i wypowiedzi jego zastępcy Pawła Rabieja o adopcji dzieci.

Hahaha! Zabrakło tylko Tadeusza Sznuka, który odczytywałby te pytania, poprzedzając je wstępem typu: "Panie Andrzeju, kategoria: Rafał Trzaskowski...".

Doszło do niespotykanej dotąd sytuacji, że uczestnicy debaty otwarcie kpili z tych pytań, a prowadzący rozpaczliwie przekonywał, że są ważne i należało je zadać.

- Ten, kto układał te pytania, musiał mieć niezły odlot - skwitował Władysław Kosiniak-Kamysz. A Krzysztof Bosak bez owijania w bawełnę wyjaśnił, dlaczego jego zdaniem TVP przygotowała takie, a nie inne pytania, i że chodziło o skompromitowanie Trzaskowskiego.


Jak sami widzicie - przedwyborcze pytania o migrantów i ich relokację zawsze są w modzie.

Za to aż dziwne, że już wtedy nie padło pytanie o wiek emerytalny, bo akurat z tą sprawą Rafał Trzaskowski miał w tamtej kampanii niemałe kłopoty.

A gdyby Jaśkowiak zrobił referendum...



Wtedy było śmiesznie, bo chodziło tylko o debatę w skompromitowanej telewizji publicznej państwowej, teraz do śmiechu jest już mniej - bo te grubymi nićmi szyte pytania zostaną zadane przy wyborczej urnie i mogą realnie wpłynąć na wyniki głównego głosowania.

Mimo wszystko też jest wesoło, po Twitterze krążą prześmiewcze propozycje kolejnych pytań, które można by zadać w referendum.



A moim zdaniem świetnie pasowałoby również np. takie:

Czy chciałbyś, aby Polską rządzili komuniści i złodzieje?

...oczywiście subtelnie, bez wskazywania, o kogo chodzi. Ale w razie gdyby ktoś nie pamiętał, to na pewno z przyjemnością przypomni szef sztabu wyborczego PiS Joachim Brudziński:



Dobrze, pożartowaliśmy, to teraz jeszcze wyobraźmy sobie sytuację odwrotną.

Wyobraźmy sobie, że przepisy pozwalałyby samorządowcom na zrobienie takiego referendum w dniu wyborów samorządowych. Prezydent Poznania - Jacek Jaśkowiak z Platformy Obywatelskiej - mógłby zaproponować np. taki zestaw pytań:

1. Czy chciałbyś, aby Poznaniem rządził prezydent uzależniony od rządu?

2. Czy jesteś za dalszym obniżaniem wpływów do budżetu miasta z podatku PIT, co skutkuje pogorszeniem jakości komunikacji miejskiej i innych usług publicznych?

3. Czy popierałbyś działania prezydenta, który otwarcie sprzeciwia się marszom równości i jest nietolerancyjny wobec mniejszości seksualnych?

4. Czy jesteś za tym, aby rządzący miastem należeli do ugrupowania oskarżanego o łamanie praworządności i uwikłanego w spór z Komisją Europejską, czego skutkiem jest m.in. brak środków z Krajowego Planu Odbudowy na poznańskie inwestycje?


Już widzę, jak Kaczyński, Szydło, Szynkowski vel Sęk i spółka popieraliby takie "referendum" w Poznaniu czy innych miastach. Zagotowaliby się przecież z oburzenia (i słusznie!).

Jednak jakoś nie widzą przeszkód, żeby robić dokładnie to samo na szczeblu krajowym, uzasadniając to rzekomą troską o ważne polskie sprawy i oddaniem głosu obywatelom.

Nawet sympatyzujący z rządzącymi prof. Henryk Domański (socjolog, częsty ekspert Wiadomości TVP) w rozmowie z portalem tygodnika "Do Rzeczy" przyznał, że "pytania referendalne będą przemawiały raczej na korzyść obozu rządzącego".

Były przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej Wojciech Hermeliński już dużo mniej dyplomatycznie ocenił na antenie TVN24, że "treść pytań jest naprawdę porażająca", a on sam "wstydziłby się zagłosować" w takim referendum.



Referendum i inne wyborcze triki



Cała ta zagrywka z referendum wpisuje się znakomicie w ciąg różnych trików zastosowanych przez PiS na ostatniej prostej przed wyborami. Trików, które - rzecz jasna - mają im pomóc uzyskać możliwie dobry wynik wyborczy i utrzymać władzę.

Będziemy zatem mieli dodatkowe lokale wyborcze w mniejszych miejscowościach. Będą specjalne busiki, które do tych lokali dowiozą m.in. wyborców 60+ i niepełnosprawnych. Tak dla przypomnienia: właśnie wśród starszych i na wsi PiS ma relatywnie najwyższe poparcie.



Mamy jednocześnie - oczywiście w ramach tej samej wzruszającej troski o wyborczą frekwencję... - brak głosowania korespondencyjnego dla Polaków mieszkających za granicą oraz ryzyko uznania ich głosów za "niebyłe" (!), jeśli komisja nie wyrobi się z ich policzeniem w 24 godziny.

(Tak na marginesie: przeprowadzenie referendum w dniu wyborów znacząco zwiększa to ryzyko, bo przecież będzie więcej głosów do policzenia przez jedną i tę samą komisję)

Mamy serię rządowych pikników o programie 800+ (rządowych, czyli finansowanych z ministerialnych, a nie partyjnych pieniędzy), rzekomo informacyjnych, na których jednak premier Morawiecki uprawia regularną polityczną propagandę.



To nie koniec, bo nad kampanią wyborczą wciąż wisi przecież widmo specjalnej komisji ds. zbadania wpływów rosyjskich, która formalnie nadal może powstać. A w zasadzie - wręcz powinna.

To był najbardziej skandaliczny z pomysłów PiS - pierwotnie mógł nawet doprowadzić do wykluczania konkretnych ludzi z udziału w wyborach (co dotąd znaliśmy raczej z krajów takich jak Rosja czy Białoruś). Już wiadomo, że nie doprowadzi, bo tu jednak rządzący posunęli się o krok za daleko i wystraszyli się reakcji ludzi.

Nie zapominajmy o dacie wyborów. Gdy parę miesięcy temu wybuchła ogólnonarodowa dyskusja o przeszłości Jana Pawła II, mówiło się, że prezydent może celowo wyznaczyć wybory na 15 października - czyli w przeddzień tzw. dnia papieskiego w rocznicę wyboru papieża Polaka.

Dziś już mało kto o tym pamięta, bo dyskusja o JP2 wyszumiała się i przycichła, ale może jeszcze odżyć krótko przed wyborami.

Zagranie z referendum mimo wszystko może być też pomysłem ryzykownym. Trzeba pamiętać, że ściśle partyjny elektorat PiS to obecnie jakieś 30-35 proc., a cała reszta jest wobec rządzących obojętna albo - częściej - mniej czy bardziej krytyczna.

W niedawnym sondażu Ipsos dla oko.press i TOK FM aż 57 proc. (!) badanych odpowiedziało wprost, że w wyborach na pewno nie zagłosuje na PiS. To niezbyt dobry prognostyk dla ekipy rządzącej w kontekście referendum.

Co jeśli naznaczone partyjną retoryką referendum dodatkowo zmobilizuje przeciwników rządu? Co jeśli same jego wyniki obrócą się przeciwko rządzącym? Nie jestem przekonany, czy przy ul. Nowogrodzkiej dobrze przemyśleli sobie odpowiedzi na te pytania.

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: