Polub fanpage na FB

Poznań Spoza Kamery

Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje

Poseł Franciszek Sterczewski przebojem podbija listę największych kompromitacji poznańskich polityków

#Poznań #Franciszek Sterczewski #Koalicja Obywatelska #policja #rower #kompromitacja #alkohol

SEWERYN LIPOŃSKI
4 lipca 2022

Nie było ostatnio większej politycznej wtopy - Franciszek Sterczewski został złapany przez policję na rowerze w środku nocy i zasłaniając się poselską legitymacją odmówił badania alkomatem. Tym samym dorównał takim tuzom, jak Joanna Schmidt bawiąca się na Maderze w środku sejmowego kryzysu, czy Lidia Dudziak rozdzielająca osiołki z poznańskiego zoo.

Gdyby faktycznie istniała lista przebojów 30 TON 30 WTOP z największymi kompromitacjami w poznańskiej polityce...

To poseł Franciszek Sterczewski ze swoim najnowszym numerem miałby spore szanse zawędrować na sam szczyt. A gdyby na dodatek było to w radiowej Trójce, to dyrektor rozgłośni zapewne wysyłałby podwładnym SMS-y typu: "Piotrze, dopilnuj, aby piosenka Franka była na antenie".

Mimo wszystko konkurencja na takiej liście przebojów byłaby spora. Czasem takie historie kończą się na śmiechu... a czasem potrafią złamać komuś całą polityczną karierę. Zapraszam na przegląd największych hitów z ostatnich lat.

--

Tak dla jasności: w zestawieniu uwzględniłem tylko ewidentne i oczywiste kompromitacje. Takie, które spotykały się z powszechną krytyką, również polityków z tego samego obozu.

Dlatego nie znajdziecie tu spraw niejednoznacznych - typu Joanna Jaśkowiak przeklinająca na pl. Wolności - dla jednych była to kompromitacja, ale dla wielu innych trafna diagnoza sytuacji i akt obywatelskiej odwagi.


--

CZERWIEC 2022: Poseł Franciszek Sterczewski złapany na rowerze odmawia badania alkomatem
PAŹDZIERNIK 2006: Prof. Maciej Giertych za pomocą potwora z Loch Ness obala teorię ewolucji
KWIECIEŃ 2009: Radny Michał Grześ na tropie słonia geja w poznańskim zoo
LIPIEC 2009: Poseł Tomasz G. obkleja cały Poznań plakatami
WRZESIEŃ 2014: Radna Lidia Dudziak doprowadza do separacji pary osiołków
PAŹDZIERNIK 2014: Radny Hubert Świątkowski zapomniał, w jakich zasiada komisjach
MAJ 2015: Radny Michał Boruczkowski rezygnuje z kierowania komisją legislacyjną
MAJ 2015: Głośna dymisja wiceprezydenta Jakuba J. przez podejrzane faktury
WRZESIEŃ 2015: Prezydent Jacek Jaśkowiak ucieka przed dziennikarzami po korytarzach urzędu
GRUDZIEŃ 2016: Sylwestrowa wtopa posłanki Joanny Schmidt na Maderze
LUTY 2020: Fałszywy ambasador Filip S., interesy w Afryce i pieniądze nie do odzyskania
STYCZEŃ 2021: Posłanka Jadwiga Emilewicz i jej spektakularny zjazd na nartach

--

CZERWIEC 2022 [NOWOŚĆ!]
Franek Sterczewski feat. Katie Melua - "Nine Million Bicycles"
...czyli poseł Franciszek Sterczewski złapany na rowerze odmawia badania alkomatem



Nowość w zestawieniu i potencjalnie największy przebój całego roku.

Tu nie ma co przypominać szczegółów i okoliczności, wszystko zostało już powiedziane, a nawet dokładnie pokazane - na nagraniu z kamery z policyjnego munduru.

(Zupełnie inną sprawą jest, jak to nagranie trafiło do mediów i dlaczego zupełnym przypadkiem jako pierwsza pokazała je telewizja publiczna państwowa, ale to temat na osobną dyskusję)



Poseł Franciszek Sterczewski skompromitował się w tej sytuacji na kilka sposobów.

Po pierwsze: "piłeś, nie jedź". Po prostu. Nieważne, czy samochodem, czy rowerem, czy hulajnogą - nie jedź i już. Co prawda poseł Koalicji Obywatelskiej cały czas nie potwierdził wprost, że był pod wpływem alkoholu, ale odmowa badania alkomatem czyni tę sytuację dość jednoznaczną.

Tak naprawdę Sterczewski powinien dziękować opatrzności, że to był "tylko" rower, bo za jazdę samochodem w takim stanie - jak się można domyślać, nie do końca trzeźwym - groziłyby mu dużo poważniejsze konsekwencje z więzieniem włącznie.

Tak na marginesie... Taki fan zbiorkomu - a nie chciał jechać nocnym autobusem? Przecież w nocy z poniedziałku na wtorek jeździ ich po Poznaniu bez liku (nie kursują wtedy tylko nocne tramwaje).

Jeszcze rozumiem, gdyby Sterczewski wracał z imprezy w jakimś obcym mieście, nie znał miejscowej komunikacji itd. Ale on - kurna - został przyłapany na ul. Głogowskiej. Czyli na Łazarzu. Czyli u siebie, w dzielnicy, w której wciąż jest osiedlowym radnym. To, że jeżdżą tamtędy nocne, powinien więc kojarzyć.

Fatalne było też zachowanie Sterczewskiego już po zatrzymaniu do kontroli. To wszystko, co mogliśmy zobaczyć na nagraniu pokazanym w TVP Info, było tak żenujące, że aż śmieszne.

Zresztą sam Sterczewski przyznał potem: "Spanikowałem". Szczerze - nie jestem tym zaskoczony.

Tu mała dygresja. Jeszcze zanim został posłem, Sterczewski lubił dbać o to, żeby dobrze wypadać w mediach. Podczas nagrywania wypowiedzi dla telewizji często zaczynał ją po kilka razy - żeby wyszło jak najlepiej i jak najpłynniej.

Machałem na to ręką, ale gdy został kandydatem do Sejmu i tak samo pięć razy zabierał się do odpowiedzi na niewygodne pytanie, rzucając na koniec: "Zastanawiam się, jak to ładnie powiedzieć" - machnąć ręką już nie mogłem.

Zamiast tego pokazałem widzom te nieudolne próby udzielenia odpowiedzi. Zirytowany Sterczewski przysyłał mi później SMS-y z oskarżeniami o manipulację. Zabolało go najwyraźniej, że ludzie zobaczyli, jak próbuje wyreżyserować swój przekaz.



Teraz też - jak przypuszczam - Sterczewskiego najbardziej zestresowała wcale nie wizja mandatu za jazdę pod wpływem. Moim zdaniem przeraziła go bardziej wizja, że jak dmuchnie w alkomat, to rano ludzie być może przeczytają o pijanym pośle na rowerze.

Mieliśmy więc całą żenującą serię wykrętów, że "ja dziękuję", "mogę pójść pieszo teraz", że coś było pite "wczoraj, że tak powiem" itd.

Zasłonięcie się legitymacją poselską to już była tylko kropka nad "i". Jak słusznie zauważył Tomek Nyczka z poznańskiej "Gazety Wyborczej", Sterczewski zaprzeczył w ten sposób wszystkim swoim ideałom, które wcześniej chętnie wygłaszał.

Pikanterii dodały różne inne "smaczki". Takie jak to, że Sterczewski zasiadał w parlamentarnym zespole ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego (teraz już zrezygnował), albo - to jest jeszcze lepsze - że kieruje parlamentarnym zespołem ds. transportu rowerowego!


Czy wtorkowy incydent zakończy polityczną karierę Franciszka Sterczewskiego? Myślę, że nie, ale pewnie ją wyhamuje. Teraz wyborcy opozycji zastanowią się trzy razy, zanim postawią krzyżyk przy jego nazwisku, nawet jeśli znów zrobi świetną kampanię z ostatniego miejsca na liście.

A partyjni działacze zastanowią się trzy razy, czy go w ogóle na tę listę wpisywać, skoro grozi to codziennym wytykaniem tej kandydatury przez politycznych przeciwników i prorządowe media.

Cała ta historia zdarzyła się w koszmarnym momencie dla Koalicji Obywatelskiej i dla samego Sterczewskiego. Zaledwie parę tygodni temu brylował na konwencji PO, przybijał piątkę z Tuskiem, który wygłosił wręcz całą laudację pod jego adresem.

Teraz dziennikarze Wiadomości TVP mają świetny pretekst, by w kolejnych propagandowych materiałach sklejać pijanego Sterczewskiego z piratem drogowym Tuskiem, dorzucając do tego jeżdżącego bez prawka i niepłacącego podatków Piotra Kraśkę. Co ciekawe - pierwszego dnia się zagapili. Dopiero w środę nadrobili to z nawiązką.

--

PAŹDZIERNIK 2006
Maciej Giertych feat. Fatboy Slim - "Right Here, Right Now"
...czyli prof. Maciej Giertych za pomocą potwora z Loch Ness obala teorię ewolucji



Dziś nazwisko Giertych kojarzy się przede wszystkim z Romanem - byłym wicepremierem, dawnym liderem Ligi Polskich Rodzin, a obecnie znanym adwokatem znienawidzonym przez PiS.

Jednak swego czasu całkiem aktywny w polityce był również jego ojciec. W 2001 r. Maciej Giertych dostał się do Sejmu kandydując z Poznania z listy Ligi Polskich Rodzin. Tak, powtórzmy, bo dziś to wydaje się wręcz nie do wiary: LIGA POLSKICH RODZIN MIAŁA KIEDYŚ POSŁA Z POZNANIA.

Zdecydowanie najgłośniej o Macieju Giertychu zrobiło się jednak później, w 2006 r., gdy był już europosłem. To wtedy zorganizował w Parlamencie Europejskim konferencję i kwestionował teorię ewolucji.

Prawdziwą "crème de la crème" okazało się późniejsze spotkanie ze słuchaczami Akademii Orła. To tam prof. Giertych (z wykształcenia jest biologiem, specjalistą od dendrologii) wygłaszał dość, hmm, odważne tezy:

- Badania pokazują, że dinozaury były współczesne ludziom. Ze wszystkich kultur docierają informacje, że je pamiętamy. Szkoci - potwora z Loch Ness, my - smoka wawelskiego, a Marco Polo pisał, że smok był zaprzężony do karety cesarskiej w Chinach.

Pikanterii dodawał fakt, że to wszystko działo się akurat w czasie, gdy jego syn - Roman Giertych - był wicepremierem i ministrem edukacji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Zaprowadzał właśnie porządki w szkołach ogłaszając program "zero tolerancji".

Zdaje się, że do dziś prof. Maciej Giertych - obecnie już 86-letni i dawno poza czynną polityką - poglądów nie zmienił. Jeszcze w 2016 r. wydał książkę "Ewolucja, dewolucja, nauka". Podtrzymywał w niej swoje rewelacje.

--

KWIECIEŃ 2009
Michał Grześ feat. Village People - "YMCA"
...czyli radny Michał Grześ na tropie słonia geja w poznańskim zoo



Żaden poznański polityk nie zyskał takiego rozgłosu jak radny PiS Michał Grześ wiosną 2009 r. Krótko przed otwarciem nowej słoniarni w poznańskim zoo wypalił na sesji rady miasta:

- Dowiedziałem się z materiałów dostępnych w internecie, że słoń ten [Ninio - przyp. red.] nie był w Warszawie zainteresowany samicami, tylko kolegą.

Chodziło o jednego z dwóch słoni sprowadzonych do Poznania. Grześ dociekał: czy w tej sytuacji stado w słoniarni będzie mogło się naturalnie rozmnażać? czy sprowadzenie drugiego samca było podyktowane skłonnościami Ninio? czy w przyszłości inne słonie nie będą zagrożone?...



- Z początku wszyscy to potraktowali jako żart - wspomina dziś radny. I przekonuje, że tylko taka była jego intencja. Jednak jego wątpliwości zabrzmiały całkiem serio i tak też (choć prześmiewczo) opisała je "Gazeta Wyborcza".

Zrobiła się niezła draka. Polityk konserwatywnej partii na tropie słonia geja w zoo - to po prostu musiało się ponieść. I to nie tylko po całej Polsce, ale wręcz po świecie, bo temat podchwyciły media m.in. w Australii, USA i Chinach.

Przez wiele miesięcy radny Grześ był obrażony na "Wyborczą". Dopiero po latach nabrał do całej sprawy dystansu - co zresztą możecie zobaczyć na powyższym nagraniu.

Cała historia doczekała się nawet własnego... festiwalu! Miesiąc po feralnej wypowiedzi Grzesia w Poznaniu odbył się specjalny Ninio Knows How Festival 2009 - jego celem była "promocja Poznania jako miasta tolerancyjnego i przyjaznego wszystkim bez względu na orientację seksualną".

A wiecie, co w tym wszystkim jest najzabawniejsze? To, że koniec końców Ninio nie okazał się gejem, tylko w pełni heteroseksualnym samcem. Poznańskie zoo od jakiegoś czasu szuka dla niego partnerki.

--

LIPIEC 2009
Tomasz G. feat. Lady Gaga - "Paparazzi"
...czyli poseł Tomasz G. obkleja cały Poznań plakatami



- Jak się do pana najlepiej zwracać - "oszust" czy "fałszerz"? - tak Krzysztof M. Kaźmierczak zaczął wywiad z posłem Tomaszem G., który ukazał się w "Głosie Wielkopolskim" w 2011 r.

Tak do końca nie wiadomo, za co wyróżnić byłego polityka PiS (a przez chwilę również Solidarnej Polski), tyle było tych historii. Ciągnący się do dziś proces o wyłudzenia kredytów. Zarzuty korupcji i przywłaszczenia pieniędzy z własnej (!) uczelni. Podejrzenia o wyłudzenie sejmowej forsy na biuro poselskie...

Do naszego zestawienia Tomasz G. trafia więc w zasadzie za całokształt twórczości. A poznaniacy najlepiej kojarzą go zapewne nie z rozpraw sądowych, tylko z plakatów, którymi obklejał całe miasto w kampaniach wyborczych.

Jest lipiec 2009 r. Mija już ponad miesiąc od wyborów do Parlamentu Europejskiego. Mimo to na mieście tu i ówdzie wciąż wiszą plakaty niektórych kandydatów.

Dlatego niejaki Seweryn Lipoński - wówczas 19-letni, nieopierzony stażysta poznańskiej "Gazety Wyborczej" - wypytuje w Zarządzie Dróg Miejskich, czy naliczono politykom jakieś kary za to, że nie posprzątali po kampanii.

- Jeszcze nie... ale naliczyliśmy kary za coś innego - słyszę. Drogowcy sprawdzili bowiem, że niektórzy politycy wywiesili w kampanii zdecydowanie więcej plakatów, niż deklarowali w umowach z ZDM-em.

Tłumaczenia były całkiem zabawne. Szef sztabu PO Marek Sternalski (jeszcze nie był radnym) zrzucał winę na wolontariuszy. Szymon Szynkowski vel Sęk (wówczas już radny, ale też koordynator kampanii Konrada Szymańskiego) wyjaśniał, że on i jego współpracownicy... pomylili rondo Kaponiera z innymi ulicami.

Absolutnym rekordzistą jest jednak agencja Goxa, która rozwieszała plakaty kandydata PiS Tomasza G[...]. Goxa wykupiła od ZDM powierzchnię 1 mkw. przy al. Solidarności. (...) Tymczasem plakaty G. zajęły 231 mkw. - opisywaliśmy.



Wówczas Tomasz G. odstawił niezły cyrk. Najpierw twierdził, że... nie kojarzy agencji, która rozwieszała jego plakaty (mimo że - jak zaraz potem sprawdziliśmy - prowadziła ją pracownica jego biura poselskiego).

Potem sugerował, że to konkurencja mogła złośliwie przewieszać jego plakaty, żeby mu utrudnić kampanię. Drogowcy naliczyli mu 8 tys. zł kary. A do europarlamentu G. i tak nie wszedł - dostał niespełna 26 tys. głosów. Ponad dwukrotnie mniej niż Konrad Szymański.

- To absurd, by plakat wyborczy był naliczany tak samo jak reklama dla firmy. Firma na tym zarabia, a kandydaci nie. Gdyby komitety wyborcze miały płacić za wszystkie plakaty w województwie, kosztowałoby to je grube miliony! - oburzał się poseł.

Sprawa miała jeszcze ciąg dalszy. Po dwóch latach Tomasz G. był podejrzewany o przekroczenie limitu wydatków na tamtą kampanię. Doniósł na niego nie kto inny, jak jego ówczesny największy konkurent z listy PiS, czyli europoseł Szymański.

Tu jednak policja pokpiła sprawę, ta się przedawniła i rozeszła po kościach, a G. uniknął kary.

--

WRZESIEŃ 2014
Lidia Dudziak feat. Elton John - "Circle of Life"
...czyli radna Lidia Dudziak doprowadza do separacji pary osiołków



Poznańscy radni PiS mieli wyjątkowego pecha do wpadek związanych z zoo i jego mieszkańcami.

Trwa kampania przed wyborami samorządowymi w 2014 r. Tymczasem w Starym Zoo na Jeżycach para osłów - Antonina i Napoleon - kopuluje na wybiegu. Matki wystraszonych dzieci opowiadają o tym radnej Lidii Dudziak.

- Osły robią to w normalny sposób. Jak to zwierzęta. Ale dzieci to oglądają i nie rozumieją. Płaczą, boją się. Próbowaliśmy interweniować - mówi Dudziak przed kamerą WTK. Ta interwencja, na nieszczęście dla samej radnej, okazuje się skuteczna.

Dyrektor zoo każe... rozdzielić Antoninę i Napoleona. Mimo że są parą od 10 lat i mają już kilkoro dzieci.



Sprawa groteskowo wpisuje się w pruderyjny charakter PiS w kwestiach obyczajowych. Dlatego, podobnie jak wcześniej historia ze słoniem Ninio, szybko niesie się po całej Polsce. Dostrzegają ją również zagraniczne media.

Dla partii Jarosława Kaczyńskiego to kompromitacja. Temat poznańskiej radnej jest omawiany na najwyższych szczeblach, padają propozycje, by zrzucić Dudziak z listy i uniemożliwić jej start do rady miasta.

- Są takie sprawy, że rzecznik partii czasem zamyka oczy i mówi: nie widziałem tego. Jest jakiś poziom absurdu. Tu został tak mocno przekroczony, że nie chcę o tym nawet czytać i wiedzieć - mówił Adam Hofman, ówczesny rzecznik PiS, zapytany przez Monikę Olejnik o sprawę Dudziak w "Kropce nad i".

A sama Lidia Dudziak zapada się pod ziemię. Przez wiele tygodni nie odbiera telefonów od dziennikarzy - choć wcześniej zawsze była chętna do rozmów i do komentowania różnych spraw.

Traf chciał, że zasłynęła na całą Polskę akurat historią z osłami, choć trudno było jej odmówić aktywności i zaangażowania w wielu innych poznańskich sprawach. Zaledwie parę miesięcy wcześniej walczyła o darmowy wstęp do Starego Zoo - w którym zaczęła się ta cała chryja.

Dlatego z Piotrem Bojarskim napisaliśmy wtedy obszerny tekst na krajowe strony "Wyborczej", w którym wyjaśnialiśmy, kim w ogóle jest Dudziak i dlaczego warto ją oceniać nie tylko przez pryzmat historii z osłami.

(Tak! W tej niedobrej "Wyborczej", która podobno o PiS-ie zawsze tylko źle) ;)

Ostatecznie idiotyczny pomysł z usuwaniem Lidii Dudziak z listy wyborczej nie przeszedł. Radna wystartowała i jak zwykle wymiotła w swoim okręgu - zgarniając ponad 2,5 tys. głosów.

A para osiołków po krótkiej rozłące wróciła do siebie. Poznańskie zoo wydało nawet oświadczenie, w którym przepraszało i zapewniało, że "nigdy nie było jego intencją, aby jakiekolwiek zwierzęta czuły się niekomfortowo z racji swoich naturalnych zachowań".

--

PAŹDZIERNIK 2014
Hubert Świątkowski feat. Jeden Osiem L - "Jak zapomnieć"
...czyli radny Hubert Świątkowski zapomniał, w jakich zasiada komisjach



Dziś Hubert Świątkowski jest już poza główną polityką, ale swego czasu był postacią całkiem ważną - wiceszefem poznańskiej Platformy Obywatelskiej, przez wiele lat w radzie miasta, w 2014 r. był jej wiceprzewodniczącym.

Tyle że - hmm, nazwijmy to delikatnie - nie wydawał się jako radny szczególnie aktywny.

Znamienna była sytuacja podczas jednej z sesji rady miasta. Zabrakło chwilowo przewodniczącego Grzegorza Ganowicza, akurat nie było też zastępujących go zwykle Michała Grzesia ani Katarzyny Kretkowskiej. Prowadzenie obrad nagle spadło więc na Świątkowskiego.

- Przepraszam... ale kim pan jest? - pytał prześmiewczo jeden z dziennikarzy, gdy Świątkowski po raz pierwszy od dawna odezwał się i nieporadnie, myląc się raz po raz, zaczął prowadzić obrady.

Mimo wszystko Hubert Świątkowski został "jedynką" na liście Platformy Obywatelskiej na Starym Mieście. Kpił z tego niemiłosiernie Szymon Szynkowski vel Sęk - wówczas radny PiS z tego samego okręgu - ogłaszając specjalną akcję "Gdzie jest Hubert?".



Gdy więc Platforma prezentowała swoich kandydatów na radnych przed ratuszem i zjawił się na tej prezentacji również Świątkowski - jako dziennikarze nie mogliśmy przepuścić takiej okazji.

- Moje działania po prostu nie są tak nagłośnione. Nie wygłaszam w przeciwieństwie do innych radnych płomiennych mów, z których i tak nic nie wynika. Interpelacje? Nie złożyłem żadnej, bo one zwykle również nic nie dają. Nie szafuję też obietnicami - tłumaczył Świątkowski, dodając:

- Ale mieszkańcy do mnie przychodzą i pomagam im w różnych sprawach związanych np. z Zarządem Komunalnych Zasobów Lokalowych. Prowadzę też skuteczne działania z biurem porad obywatelskich.

- A w jakich komisjach chciałby pan pracować w następnej kadencji? - zapytałem. Świątkowski odparł, że w komisji polityki przestrzennej oraz budżetu. Wtedy z głupia frant zwróciłem uwagę, że nie wymienił komisji gospodarki komunalnej, w której wówczas zasiadał.

- Nie, w tej komisji od dawna mnie nie ma - zdziwił się radny. Zaskoczony sprawdziłem to dokładnie po powrocie do redakcji. I następnego dnia czytelnicy "Wyborczej" mogli przeczytać:

"Świątkowski zapomniał, że w komisji gospodarki komunalnej jednak jest. Zapisał się do niej w styczniu 2014 r.".

Podczas kampanii przypominałem to jeszcze kilka razy, Świątkowski półżartem żalił się przy jakiejś okazji, że "nie mam dla niego litości" (choć się nie obraził i normalnie ze mną gadał).

Jego wtopa i kiepska aktywność osłabiły za to jego pozycję w partii. Do rady miasta wszedł bez problemu, ale nie utrzymał w niej stanowiska wiceprzewodniczącego, otrzymał za to inne zadanie - kierowania komisją funduszy unijnych. Cztery lata później w wyborach już nie wystartował.

--

MAJ 2015
Michał Boruczkowski feat. Ich Troje - "Mam już dość"
...czyli radny Michał Boruczkowski rezygnuje z kierowania komisją legislacyjną



Jak już jesteśmy przy komisjach rady miasta... Zaraz po wyborach w 2014 r. powstała doraźna komisja legislacyjna. Jej szefem został Michał Boruczkowski, nowo wybrany radny PiS, który był pomysłodawcą takiego tworu.

Prace komisji szły jednak jak po grudzie. Już wiosną 2015 r. zaczął się niezły cyrk.

Z pozoru powinno być miło, lekko i przyjemnie, bo do komisji Boruczkowskiego zapisali się niemal wyłącznie jego partyjni koledzy: Przemysław Alexandrowicz, Artur Różański i Szymon Szynkowski vel Sęk. Jedynym rodzynkiem spoza PiS był Tomasz Lipiński - ówczesny radny PO.



Tyle że propozycje Boruczkowskiego - chodziło o zmiany w statucie miasta - budziły wątpliwości i sprzeciw nawet wśród jego partyjnych kompanów. Sam Boruczkowski odbierał to jako torpedowanie jego pomysłów.

I nagle, pod koniec maja 2015 r., postanowił zrezygnować z kierowania komisją. Zacytujmy fragment protokołu z tamtego posiedzenia:

Przewodniczący Komisji wyjaśnił, że zaproponowane zmiany przygotował według swojej najlepszej wiedzy i woli, by były propozycją do przedyskutowania. (...) Uważał, że przewodniczący Komisji powinien być obdarzony jakimś zaufaniem członków Komisji, a skoro panowie uważają, że mają większą wiedzę i zdolności w zakresie projektowania przepisów prawnych, to on to rozumie.

Następnie zapowiedział, że złoży rezygnację z funkcji przewodniczącego Komisji.

To nie był wcale koniec tego kabaretu - rezygnacja Boruczkowskiego... nie została bowiem przyjęta. Tylko jedna osoba była "za", dwie były "przeciw", a jedna wstrzymała się od głosu.

Członek Komisji, Szymon Szynkowski vel Sęk uważał, że nieprzyjęcie przez Komisję rezygnacji oznacza, że Komisja nie kwestionuje zasadności prac pana Przewodniczącego, tylko kwestionuje konkretne propozycje Przewodniczącego. Jeżeli są kwestionowane propozycje a nie Przewodniczący, to należy zmienić propozycje a nie Przewodniczącego.

Komisja przez niemal trzy kolejne miesiące w ogóle się nie spotykała. A gdy już wznowiła prace, to faktycznie zmienił się przewodniczący, nowym został inny radny PiS Mateusz Rozmiarek. Powstała też osobna doraźna komisja statutowo-regulaminowa. I finalnie to ona zajęła się poprawianiem statutu miasta.

Oczywiście radny Michał Boruczkowski zasłynął też innymi sprawami, typu interpelacje z pytaniami o łowców organów grasujących ponoć po Poznaniu, czy propozycja urządzenia dyskoteki w Forcie Va. I choć radnym był tylko przez jedną kadencję - z pewnością stał się jedną z najbarwniejszych postaci poznańskiej polityki ostatnich lat.

--

MAJ 2015
Jakub J. feat. Gareth Gates - Anyone of us (Stupid Mistake)
...czyli głośna dymisja wiceprezydenta przez podejrzane faktury



- Miałem stanąć z megafonem na pl. Wolności i się bronić? - pytał retorycznie Jakub J., były zastępca prezydenta Poznania, w szczerej rozmowie z "Gazetą Wyborczą" krótko po swojej dymisji.

A była to - dodajmy - dość spektakularna dymisja. Pierwsza taka za prezydentury Jacka Jaśkowiaka.

Jeszcze w kampanii wyborczej Jakub J. (dotychczas poznański radny Platformy Obywatelskiej) był jego prawą ręką i szefem sztabu. Tuż po niespodziewanej wygranej Jaśkowiaka było oczywiste, że J. zostanie jego pierwszym, najbardziej zaufanym zastępcą.

Tak też się stało. Wiceprezydent Jakub J. miał pod sobą m.in. sport i nadzór nad miejskimi spółkami.

Wszystko działało w miarę OK przez niespełna pół roku. Jednak w kwietniu wybuchła bomba - "Wyborcza" opisała podejrzane faktury z czasów, gdy J. kierował marszałkowską spółką Szpitale Wielkopolski, której zadaniem było przygotowanie budowy nowego szpitala dziecięcego.

Tymczasem - co potwierdzili potem audytorzy - spółce raz za razem zdarzały się dziwne wydatki.

Najpoważniejszym zarzutem były zlecenia dla klubu Red Oak nad Maltą. Jego szefem był znajomy Jakuba J. Spółka zamawiała tam m.in. "przygotowanie materiałów informacyjnych" czy "organizację pikników prozdrowotnych".

Gdy sprawa wyszła na jaw, J. w pierwszym odruchu stwierdził, że z Red Oak "nic go nie łączy".

Taaa... Tak go "nic nie łączyło", że bywał tam jeszcze przed otwarciem, oznaczał się na Facebooku i zamieszczał fotki ze wspomnianym szefem klubu. Jako przewodniczący komisji kultury fizycznej i turystyki w radzie miasta zaangażowany był w rozmowy na temat urządzenia siedziby klubu.

A na samo otwarcie klubu Red Oak w lutym 2014 r. zapraszał dziennikarzy poznańskich redakcji.

Do tego doszły inne podejrzane wydatki Szpitali Wielkopolski, jak drogi długopis, spinki do mankietów czy nawet stroje triathlonowe. Wszystko to formalnie jako wydatki w związku z budową szpitala dziecięcego.

Sprawa zrobiła się zbyt gruba, by dało się ją zamieść pod dywan, więc Jakub J. ostatecznie musiał odejść ze stanowiska wiceprezydenta. Został też usunięty z szeregów PO.

Po przeprowadzeniu śledztwa prokuratura oskarżyła go o wyrządzenie samorządowej spółce szkody w wysokości 245 tys. zł. Sąd pierwszej instancji uniewinnił Jakuba J. Sąd odwoławczy kazał jednak powtórzyć proces.

--

WRZESIEŃ 2015
Jacek Jaśkowiak feat. Ewa Farna - "Ewakuacja"
...czyli prezydent Jacek Jaśkowiak ucieka przed dziennikarzami



Dziś Jacek Jaśkowiak już trochę "okrzepł" na stanowisku prezydenta Poznania, nie odstawia takich numerów jak na początku, ale co wtedy było - to było. I jeśli ktoś to widział na własne oczy - nie da się tego odzobaczyć.

Jest wrzesień 2015 r. To dopiero pierwszy rok prezydentury Jaśkowiaka. Tym razem jego obecność na sesji rady miasta budzi wyjątkowe zainteresowanie dziennikarzy, bo prezydent krótko przedtem przyznał "Wyborczej", że czytał maile niektórych swoich podwładnych.

- Kto mailami wojuje, od maili zginie! - grzmi radna Joanna Frankiewicz, zwolenniczka byłego prezydenta Ryszarda Grobelnego, która w lipcu jako pierwsza zaalarmowała o inwigilacji w urzędzie miasta.

Wówczas jeszcze Jaśkowiak kategorycznie zaprzeczał. Dlatego teraz Frankiewicz kwituje:

- Skoro ten proceder miał miejsce już w maju, to pan prezydent w lipcu doskonale wiedział, o czym mówię. Trudno mi sobie nawet wyobrazić, żeby prezydent miasta publicznie kłamał. Zakładając, że nie kłamie, pozostaje uwierzyć, że miastem rządzi osoba o bardzo słabej pamięci.

Wszyscy dziennikarze obecni tego dnia przy pl. Kolegiackim chcieli więc usłyszeć, co ma do powiedzenia sam Jaśkowiak. Tyle że ten... nie chciał rozmawiać. Przemykał korytarzami urzędu i zbywał nas pod byle pretekstem. Że niby spieszy się do Krynicy czy coś.



Gdy czyhających na niego dziennikarzy zgromadziło się już zbyt wielu, by ich wszystkich odgonić, Jaśkowiak ratował się autentyczną ucieczką do własnego gabinetu. Towarzyszyła mu rzeczniczka Hanna Surma.

- Dlaczego pan mówił nieprawdę na sesji rady miasta w lipcu? - zdążyłem zawołać przez ten tłum.

- Nie mówiłem nieprawdy, mówiłem prawdę, i... i pani rzecznik wszystko państwu przekaże! - odkrzyknął Jaśkowiak, zanim zatrzasnął przed nami drzwi.

Ostatecznie, po jakichś kilkunastu minutach, jednak sam do nas wyszedł. (Czyli do żadnej Krynicy jednak się aż tak nie spieszył). I zaczął się tłumaczyć. Zacytujmy:

- Nie mówiłem nieprawdy - zarzeka się Jaśkowiak, zapytany, dlaczego jeszcze w lipcu twierdził, że nic nie wie o czytaniu maili pracowników. Potem przyznał się do czytania kilku maili już wiosną. Twierdził tylko, że nie pamięta, kto mu je przyniósł. Teraz przedstawił jeszcze inną wersję: podobno maile urzędników znalazł przypadkowo w bałaganie wielu różnych dokumentów, jakie do niego trafiały.

- Powiedziałem, że nie czytam maili i nie zlecałem nikomu przeglądania skrzynek pracowników. Sytuacja wyglądała w ten sposób, że w związku z tym bałaganem, który miał miejsce w zakresie obiegu dokumentów, również na moim biurku znalazły się jakieś maile. Kiedy je zobaczyłem, to poprosiłem panią Pachciarz [była wiceprezydent Poznania - red.] i pana [wiceprezydenta] Wiśniewskiego, a także prawnika, że co to w ogóle ma być, o co tu w ogóle chodzi i żeby coś z tym zrobili - tłumaczy się Jaśkowiak.

Prezydent Jaśkowiak momentami plątał się jednak w tłumaczeniach, np. najpierw potwierdził, że przejrzał wspomniane maile, które ktoś mu podrzucił na biurko. A parę minut później stwierdził, że nie czytał maili żadnych pracowników bez ich wiedzy i zgody.


- Nawet nie wiem, jak to wszystko skomentować - z niedowierzaniem kręciła głową jedna z redaktorek z "Wyborczej", gdy następnego dnia na porannym kolegium omawialiśmy najnowsze wydanie gazety, w tym tekst o Jaśkowiaku.

--

GRUDZIEŃ 2016
Joanna Schmidt feat. Katie Perry - "Firework"
...czyli sylwestrowa wtopa posłanki Joanny Schmidt na Maderze



Tę historię opisywałem tu niedawno przy okazji innego zestawienia - w tekście Nigdy nie wiesz, polityku, co cię spotka w nowym roku. 7 posylwestrowych historii z Poznania o wzlotach i upadkach - zatem pozwólcie, że po prostu przekleję lekko skróconą całość:

Z pewnością pamiętacie - bo to była głośna sprawa. Jest końcówka 2016 r., ale w polskiej polityce wrze, bo rządzący po awanturze w sejmie w niezbyt regulaminowy sposób przeprowadzili głosowanie nad budżetem państwa.

Politycy opozycji kontynuują "okupację" głównej sali sejmowej. Czasami jest poważnie, gdy policja przepędza spod budynku wspierających ich demonstrantów, czasami jest po prostu komicznie, gdy np. Andrzej Halicki prognozuje pogodę, a Joanna Mucha śpiewa kolędy.

Jednak nie wszyscy są na miejscu. Do internetu trafia fotka z samolotu do Portugalii. A na niej - lider Nowoczesnej Ryszard Petru i poznańska posłanka partii Joanna Schmidt.


Kupa polityków Platformy, Nowoczesnej czy PSL-u siedzi dzień i noc w sejmie, nawet świąt nie spędzają z rodzinami, a tu Petru ze Schmidt lecą sobie na Maderę na sylwestrową zabawę? To nie mogło się dobrze skończyć.

Dodatkowo w tle był wątek natury obyczajowej. To z tego zdjęcia Polska dowiedziała się, że Petru i Schmidt są parą, choć sami zainteresowani przyznali to dopiero kilka miesięcy później. Co więcej - Petru był dopiero w trakcie rozwodu z żoną.

Dziś pamiętamy tę sprawę jako wizerunkowe samobójstwo Nowoczesnej. Jeszcze pod koniec 2016 r. ugrupowanie Ryszarda Petru w sondażach trzymało się na poziomie ok. 20 proc. i wyprzedzało PO.

Oczywiście - partia miała swoje problemy. Takie jak źle rozliczona kampania wyborcza. Ale to dopiero po sylwestrowej historii Petru i Schmidt notowania partii poleciały na łeb, na szyję.

To był również de facto koniec politycznej kariery dla obojga bohaterów sylwestra na Maderze. Nie pomogły komentarze udzielane zaraz po. Posłanka Schmidt na antenie Radia Merkury wypaliła: - To, jak spędzam czas wolny, to jest moja prywatna sprawa.

A przypomnijmy, że mówimy o posłance, która jesienią 2015 r. dostała 35 tys. głosów (najwięcej w całym okręgu poznańskim) i była jedną z najważniejszych osób w partii, która zupełnie serio miała ambicje rządzenia.

Dziś ani Ryszarda Petru, ani Joanny Schmidt nie ma już w polityce. Była posłanka zmieniła nawet nazwisko - wróciła do panieńskiego.


--

LUTY 2020
Filip S. feat. Toto - "Africa"
...czyli fałszywy ambasador Filip S. i pieniądze nie do odzyskania



Kolejny polityk, o którym musimy dziś pisać ze skróconym nazwiskiem. Jego przypadki szczegółowo opisywał Łukasz Cieśla na łamach "Głosu Wielkopolskiego" i później w Onecie.

Z tych tekstów wyłania się obraz oszusta i mitomana, który pożyczał od ludzi gruby hajs na rzekome interesy w Afryce, a potem te pieniądze przepadały w różnych dziwnych okolicznościach.



- Trochę mi wstyd. Jedni dają się nabrać "na wnuczka", my zostaliśmy wkręceni "na ambasadora" - mówiła anonimowo jedna z oszukanych przez Filipa S. w rozmowie z "Głosem".

Podobno bowiem Filip S. przedstawiał się jako przyszły ambasador w Egipcie i w Sudanie. Zamieszczał w internecie swoje zdjęcia z topowymi politykami. Zasiadał we władzach Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego.

Tak uwiarygadniał się w oczach ludzi, od których pożyczał pieniądze. I to - dodajmy - niemałe. To były kwoty idące w setki tysięcy, a w niektórych przypadkach nawet w miliony złotych.

Kłopoty zaczęły się, kiedy coraz więcej wierzycieli chciało pieniądze odzyskać, bo majątek Filipa S. okazał się fikcją. Tak samo jak jego rzekome biznesy w Afryce. I wyszło na jaw, że wcale nie miał być żadnym ambasadorem...

- Gdyby bajka o Pinokio była prawdziwa, miałby nos jak z Poznania do Moskwy. Jest człowiekiem niewiarygodnym, mitomanem, który przez ostatnie lata łapał ludzi na swoją miłą powierzchowność, maniery i wrażenie, że zna ludzi z pierwszych stron gazet - mówiła "Głosowi" Magdalena Pauszek, była poznańska radna SLD, dodając, że "czar prysł".

Ale właściwie co wspólnego ma Filip S. z poznańską polityką? - zapytacie. Otóż - całkiem sporo.

Facet nie tylko pożyczał kasę właśnie od lokalnych polityków (Waldemar Witkowski przyznał, że S. wziął od niego i nie oddał 170 tys. zł!), ale sam również próbował swoich sił w wyborach, startując w 2011 r. do Sejmu z listy SLD. Bez powodzenia.

Z kolei jesienią 2014 r. - znów z listy SLD - kandydował do rady miasta. Podczas prezentacji w parku Chopina zachwalała go osobiście poznańska radna, a dziś posłanka, Katarzyna Kretkowska.

Tak z kolei wyglądał jego krótki biogram w materiałach wyborczych rozdawanych dziennikarzom:



Jeszcze niezdemaskowany S. prowadził wówczas blog na portalu Miastopoznaj.pl. Jego wpisy brzmią dziś wręcz ironicznie: apelował o przestrzeganie "etosu Wielkopolan", pouczał też innych kandydatów, na czym nie powinni się skupiać w kampanii.

Znamienne, że gdy kilka lat później przekręty Filipa S. wyjdą na jaw, Tomasz Lewandowski - wówczas kandydat SLD na prezydenta Poznania, czyli lider komitetu, z którego S. kandydował na radnego - w rozmowie z "Głosem" powie o nim tak:

- Jest dziwną osobą, która wyznaje takie poglądy, jak obecnie panująca władza. Zawsze starał się być tam, gdzie są jakieś pieniądze i wpływy. Lubił tworzyć wrażenie, że ma szerokie znajomości. To taki inteligentniejszy Dyzma, z którym od kilku lat nie mam właściwie żadnych kontaktów.

Sprawą zajęła się prokuratura. Zatrzymała Filipa S. i postawiła mu 13 zarzutów oszustwa - łącznie na ponad 4 mln zł. Jego proces miał ruszyć w czerwcu tego roku, ale do sądu w ostatniej chwili trafiło zaświadczenie lekarskie, że oskarżony jest w szpitalu.

--

STYCZEŃ 2021
Jadwiga Emilewicz feat. Nelly Furtado - "All Good Things Come to an End"
...czyli posłanka Jadwiga Emilewicz i jej spektakularny zjazd na nartach



Długo wydawało się, że Jadwiga Emilewicz jest jedną z ostatnich osób, które na własne życzenie mogłyby wdepnąć w tak głupią aferę. A jednak!

Zaraz po wyborach w 2019 r. kariera posłanki pochodzącej z Krakowa - która weszła do Sejmu z poznańskiej listy PiS - zdecydowanie przyspieszyła. Została szefową dużego Ministerstwa Rozwoju. Po zawirowaniach wokół Jarosława Gowina wskoczyła nawet na krótko na fotel wicepremiera.

Błyskotliwa kariera posypała się w styczniu 2021 r. To wtedy portal tvn24.pl ujawnił, że synowie Emilewicz - wbrew rządowym zakazom spowodowanym pandemią - zjeżdżali sobie na nartach ze stoku w Tatrach.

Teoretycznie mogli brać udział w zgrupowaniu jako młodzi sportowcy. Tyle że nie mieli wymaganych przepisami licencji.

Gdy dziennikarz tvn24.pl zaczął dopytywać Emilewicz o sprawę, posłanka przekonywała, że żadnej afery nie ma. Jej synowie zgodnie z przepisami uczestniczyli w zgrupowaniu. Trenują narciarstwo od lat, startują w zawodach. I co najważniejsze - mają licencje. Wszystko jest OK!

Już po publikacji tekstu Emilewicz zamieściła też oświadczenie na Twitterze - w którym zaprzeczała wszystkim zarzutom:


Sprawa być może pozostałaby nie do końca jednoznaczna, może Emilewicz zdołałaby przekonać niektórych do swojej wersji... gdyby farby nie puścił Polski Związek Narciarski.

A ten, po nagłośnieniu sprawy, przyznał wprost: synowie Jadwigi Emilewicz licencji nie mieli. Mało tego - była wicepremier próbowała je wyrobić post factum. Już po zgrupowaniu. I już po tym, gdy o sprawę zaczęli wypytywać dziennikarze.

ZOBACZ TAKŻE: Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi - prezentuje Jadwiga Emilewicz. Tu nawet Sidney Young wymięka

Wszystko to wyglądało dla Emilewicz fatalnie wizerunkowo. To był - pamiętajmy - szczyt pandemii i temat różnych obostrzeń covidowych wprowadzanych przez rząd wałkowano niemal dzień w dzień.

Tymczasem posłanka, będąca jeszcze chwilę wcześniej jedną z twarzy tego rządu, jak gdyby nigdy nic olewa te rygory. Tak by wyjechać w góry z rodziną i by jej dzieci mogły pozjeżdżać na nartach.

A gdy sprawa wychodzi na jaw, próbuje zatuszować sprawę i kręcić, że wszystko było w porządku. To przelało czarę goryczy. Od byłej wicepremier zaczęli się odcinać nawet ludzie z ekipy rządzącej.

Dodajmy, że to był raczej gwóźdź do politycznej trumny Jadwigi Emilewicz niż coś, co dopiero zapoczątkowałoby jej kompromitację. Źle się działo już wcześniej. Głośno było o jej wystąpieniu z ambony w kampanii prezydenckiej. Albo o tym, jak udawała, że nie słyszała słów Jarosława Kaczyńskiego o "chamskiej hołocie".

Dziś Jadwiga Emilewicz - jako bezpartyjna posłanka - pozostaje w klubie parlamentarnym PiS. Nikt przy zdrowych zmysłach jej stamtąd nie wyrzuci w sytuacji, gdy rządowa większość wisi na włosku. Ale pierwszoplanową postacią już Emilewicz nie jest i chyba nigdy więcej nie będzie.

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: