Polub fanpage na FB

Poznań Spoza Kamery

Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje

Wybory prezydenckie 2020. Co się wydarzy w Sejmie? Tak mogliby to opisać Dan Brown, J.K. Rowling i Agatha Christie

#Wybory prezydenckie 2020 #Sejm #Senat #Dan Brown #J.K. Rowling #Stephen King #Agatha Christie

SEWERYN LIPOŃSKI
6 maja 2020

Jeszcze nie wiemy, jak skończy się ten spektakl z wyborami i epidemią w tle, ale mógłby być inspiracją dla niejednej politycznej powieści. Zamykający się w 24 godzinach thriller w stylu Dana Browna? Specjalne posiedzenie Sejmu w Hogwarcie? A może istny horror jak u Stephena Kinga? Zobaczcie sami.

Mamy właśnie najgorętszy i najciekawszy tydzień w polskiej polityce od... zawetowania ustaw sądowych przez Andrzeja Dudę? Afery taśmowej? A może wręcz od afery gruntowanej i rozpadu pierwszego rządu PiS?

Tak czy inaczej - jest naprawdę grubo. Rządowa większość wisi na włosku, a wszystko zależy od maleńkiej partyjki byłego już wicepremiera, którego ludzie muszą wybierać pomiędzy honorem i własnymi zasadami a karierą i stanowiskami.

Do tego trwa szukanie kruczków prawnych i najróżniejszych sposobów na zorganizowanie wyborów prezydenckich. Pomysły zmiany konstytucji. Trwa wymiana pism pomiędzy marszałek Sejmu a Państwową Komisją Wyborczą i Trybunałem Konstytucyjnym.

Dramatyzm potęguje szalejąca epidemia, która pochłania kolejne ofiary, przez co głosowania nie mogą się odbywać w sejmie w normalny sposób. System informatyczny może przecież zawieść w wyjątkowo złym momencie.

Szatańską alternatywą, gdyby plan z głosowaniem korespondencyjnym wziął w łeb, są zwyczajne wybory w lokalach wyborczych. Mimo że sprzeciwia się im minister zdrowia.

No przyznajcie sami, tego typu scenariusze dotąd znaliśmy co najwyżej z serialu "House of Cards", ewentualnie również z cyklu politycznych thrillerów Remigiusza Mroza.

Już nawet Robert Górski, lider Kabaretu Moralnego Niepokoju, mówi, że jego znany satyryczny serial "Ucho Prezesa" nie byłby już w stanie opisać tego, co się dzieje. Rzeczywistość wyprzedziła kabaret.

Gdyby jednak autorzy światowych bestsellerów chcieli popuścić wodze fantazji i zainspirować się wydarzeniami wokół polskich wyborów prezydenckich - pole do popisu mieliby szerokie. Zobaczmy, co mogliby napisać.

--

7 MAJA A LA DAN BROWN, CZYLI...

Prezydent widmo



Niepozorna rozmowa Roberta Langdona z wicepremierem rządu okazuje się pułapką, z której nie ma już ucieczki, a w międzyczasie dochodzi do prób szantażu. Zegar tyka. Zbliża się godzina głosowania, od którego zależy, czy wybuchnie skandal na światową skalę.


Andrzej Kobza nerwowo obracał w palcach długopis.

Co mam zrobić? Jak się zachować?

Mógłby już odpoczywać po telewizyjnej debacie, może nawet powinien, ale nie mógł zmrużyć oka. To wszystko kosztowało go zdecydowanie zbyt wiele nerwów.

Z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. Cokolwiek zrobi - jego prezydentura będzie splamiona. "Naznaczona koronawirusem" - jak złośliwie zauważył jeden z jego poprzedników. Najgorsze było jednak uczucie niepewności.

Teraz Kobza czekał samotnie na ważny telefon, który miał mu wyjaśnić, co dalej.

A gdyby tak samemu przejąć inicjatywę?...

Miałby jeszcze szansę wszystko zmienić. Wyjść z tego z twarzą. Dymisja z pozoru nie była może zbyt fortunnym rozwiązaniem, zapisałby się w historii jako ten, który nie dotrwał do końca kadencji. Ale...

Ciszę przerwały wibracje.

Kobza odruchowo sięgnął po telefon, wyciszony wcześniej na czas debaty, dlatego dzwonek Pink Floydów tym razem zabrzmiał jedynie w jego wyobraźni.

Nareszcie. Rozwiązanie.

Spojrzał na ekran smartfona... i zamarł.

Zdecydowanie nie tego się spodziewał.



Profesor, lekko drżącą ręką trzymając telefon przy uchu, odliczał sygnały. Pierwszy... drugi... trzeci...

No odbierz!

...czwarty... piąty...

- Tak?

Profesor odetchnął. Gra o prezydenturę właśnie weszła w nową fazę.



Robert Langdon szybkim krokiem przemierzał pusty sejmowy korytarz. Zwykle było tu mnóstwo ludzi, polityków zabijających wolny czas - niekiedy również podczas co nudniejszych posiedzeń czy mało istotnych głosowań - i oczywiście czyhających na nich tu i ówdzie dziennikarzy.

Ale nie o tej porze.

Coraz mniej podobała mu się ta sytuacja. Został wciągnięty w grę, polityczną grę, której zupełnie się nie spodziewał. Nie wtedy, gdy kilka tygodni temu lądował w Krakowie, a po wykładzie na najstarszej polskiej uczelni wybrał się na zwiedzanie starówki.

I już na pewno nie wtedy, gdy parę godzin później z powodu epidemii zamknięto granice, a on utknął w bliżej nieznanym sobie kraju. To niedługo potem zadzwonił Chowin. Przedstawił się jako wicepremier polskiego rządu.

- Przyślemy po pana rządowy samolot - zapewnił, gdy już przedstawił swoją propozycję. - Już nie z takimi pasażerami latał - dodał, wyczuwając w milczeniu Langdona lekkie zdziwienie.

Teraz, po paru tygodniach, Chowin znów czekał na niego w sejmie. Ale nie był już wicepremierem. A jego propozycja zamieniła się w czysty szantaż.

Langdon wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę.

- Witam - odezwał się Chowin. Jego lekko przygarbiona postać wyłoniła się z półmroku. - Rozumiem, że przemyślałeś sprawę.

- Tak, ale... - Langdon zawiesił głos. - To przecież wywoła skandal na cały świat!

- Może pan nie mieć wyboru.

To nie był głos Chowina. Landgon wzdrygnął się. Dopiero teraz zorientował się, że nie są w pomieszczeniu sami.

--

7 MAJA A LA J.K. ROWLING, CZYLI...

Harry Potter i Koperty Sasina



Posiedzenie Sejmu, decyzją marszałka, zostało przeniesione do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, gdzie parlamentarzystów będą chronić potężne zaklęcia. Jednak i tam wydarzenia wymykają się spod kontroli, trwa dramatyczna walka o głosy, w której niektórzy nie zawahają się użyć nawet najciemniejszej magii...

W przeddzień głosowania Chowin z godziny na godzinę czuł się coraz gorzej. Już podczas obiadu przy stole Konsensusu w Wielkiej Sali wyczuwał narastający bunt. Na kolację nawet nie poszedł - zamiast tego wymknął się do biblioteki.

Zachodziło słońce, gdy Chowin cierpliwie wertował strony "Zaawansowanych posunięć magicznych" i innych ksiąg, w których łudził się znaleźć jakiś sposób na wyjście z tej niecodziennej sytuacji. A najlepiej - na unieszkodliwienie prezydenta.

Zdawał sobie sprawę, że będzie to wymagało niezwykle zaawansowanej magii. I grona oddanych ludzi. Prezydent Kobza sam może nie był jakimś wybitnie utalentowanym czarodziejem, ale zawsze miał przy sobie świetnie wyszkoloną straż, gotową miotać potężne zaklęcia na każdego, kto odważyłby się podnieść różdżkę na zasiadającego w Wielkiej Sali na honorowym miejscu prezydenta.

- Pan jeszcze zostaje? - rzuciła oschle pani Pince, bibliotekarka, wychodząc. Już nawet ta przemądrzała dziewczyna - chyba nazywała się Granger - opuściła bibliotekę. Chowin mruknął coś pod nosem, zaczytany chwilowo w "Praktycznych pojedynkach", gdzie była mowa o całej serii zaklęć krępujących ręce.

Może to byłoby nawet przydatne... Kobza nie mógłby podpisać ustawy... ha, ha, ha... Ale co zrobić, żeby w ogóle nie miał czego podpisywać?

Szef partii Konsensus od początku sceptycznie podchodził do pomysłu wyborów pocztowych. Już samo dostarczenie pakietów sprawiłoby nie lada problemy - chyba w całym kraju nie wystarczyłoby sów. No i jak te koperty odesłać z powrotem? Co jeśli sowa nie będzie czekać albo padnie gdzieś po drodze? Na te pytania wciąż nikt nie znał odpowiedzi.

Dochodziła północ, gdy zaskrzypiały drzwi i do biblioteki znów ktoś wszedł. Pogrążony we śnie Chowin ocknął się. Może to Krwawy Baron albo inny z duchów? Nie, to niemożliwe, przecież duchy nie potrzebują otwierać drzwi...

Mimo wszystko Chowin instynktownie sięgnął po różdżkę.

To był woźny Filch. Zmierzał ku Chowinowi pomiędzy półkami pełnymi książek, oświetlając sobie drogę starą naftową lampą, którą trzymał w ręku.

- Panie premierze - zaczął. Nazywał go tak od pierwszego dnia, kiedy przybyli do zamku, i nie przestał, gdy Chowin podał się do dymisji. Polityk miał wrażenie, że woźny Hogwarty darzy go jakąś dziwną, niewytłumaczalną estymą.

- Tak, panie Filch?

- Dotarły do mnie sygnały, że grupa parlamentarzystów warzy gdzieś w ukryciu eliksir wielosokowy. Pomyślałem, że może to pana zainteresować.

Chowin struchlał. A więc stało się! Takie pogłoski już wcześniej do niego dotarły, ale traktował je z przymrużeniem oka, nie wierząc, by ktoś mógł podsunąć się do czegoś podobnego. Jednak Filch był - niestety - o wiele pewniejszym źródłem informacji.

- Zdrajcy i szumowiny - prychnął Chowin. - Wiadomo kto? I pod kogo z moich chcą się podszyć?

Woźny z dziwnym, krzywym uśmieszkiem podał mu kartkę z nazwiskami.

- Przeczesuję lochy, na razie ich nie znalazłem, ale to kwestia czasu - podkreślił. - Pani Norris też wie, kogo ma szukać.

- Na litość boską, Filch, pospiesz się! Jutro jest głosowanie! - zniecierpliwił się Chowin. - Tu chodzi o Polskę.

--

7 MAJA A LA ANASTAZJA POTOCKA, CZYLI...

Pamiętnik Anastazji P. vol. 2



Największa skandalistka w sejmie z lat 90. powraca w obliczu kryzysu państwa i znów ujawnia sekrety rządzących, które poznała, a które niekoniecznie chcieliby ujawnić sami.

To dobrze, że wybuchła ta cała afera z wyborami, bo dzięki niej mogłam bliżej poznać polityków tej partii Jarka Chowina. Wcześniej za wiele o nich nie wiedziałam. Chodzili po sejmie jacyś tacy nieśmiali, zawstydzeni, ale podobno zawsze głosowali tak, jak chciał Prezes.

Teraz się zbuntowali. A na czele tego buntu stoi właśnie Jarek. Całkiem go lubię, to czarujący facet, taki trochę filozof. Poznałam go, gdy jeszcze nie zadawał się z Prezesem, ale już nie był u tych drugich. Strasznie wtedy hamletyzował.

Czarujących mężczyzn w otoczeniu Jarka jest zresztą więcej. Ale nie myślcie sobie, że w tych napiętych dniach tylko oni się ze mną zadawali, o nie! Posłowie wierni Prezesowi, którzy ten bunt próbowali zgasić, wręcz sami do mnie zagadywali. A i ci z opozycji też musieli jakoś odreagować.

(dalsze fragmenty musimy jednak ocenzurować, ponieważ może to czytać młodzież poniżej 18 lat)

--

7 MAJA A LA AGATHA CHRISTIE, CZYLI...

Przeliczone głosy



Z takim wyzwaniem Herkules Poirot jeszcze się nie mierzył. Tym razem nikt na szczęście nie zginął, ale skandal jest ogromny, gdyż wynik ważnego głosowania wypadł zupełnie inaczej niż wszyscy sądzili. Słynny belgijski detektyw musi wkroczyć do akcji, by rozwiązać niecodzienną zagadkę.

Z drzemki, którą uciąłem sobie tuż po obiedzie, Poirot wyrwał mnie niezbyt dyskretnym szturchnięciem.

- Mon ami! - zawołał, gdy już z trudem otworzyłem oczy i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałem się po przedziale. - Zobacz, co wyczytałem w tutejszej prasie.

Podsunął mi pod nos gazetę. Tam, pod wielkim na całą szerokość stronę tytułem "Przepchnęli wybory pocztowe", zajawka artykułu głosiła:

Zaskoczenie w Sejmie. Politycy partii rządzącej, wbrew przewidywaniom, zdołali przeforsować ustawę o wyborach prezydenckich w formie korespondencyjnej. Podczas głosowania doszło do zaskakujących pomyłek.

- Cóż to znaczy, Poirot? - zapytałem. - Czy w tę niedzielę będą tu jakieś wybory?

- Ach! - westchnął mój przyjaciel. - Cóż znowu. Nie wczytałeś się dokładnie. Jak na mój nos, to ani w tę, ani w niedzielę, ale prawdę rzekłszy owszem: wybory będą. C'est vrai.

Pociąg posuwał się dość leniwie w stronę stolicy. Nie spieszyło nam się wszakże. Nocleg mieliśmy nieopodal dworca, a jako że hotelarze dopiero wracali do pracy po wstrząsie spowodowanym pandemią, to każdy klient był dla nich na wagę złota.

- Zagadką jest jednak, jak do tego doszło! - kontynuował Poirot, podkręcając swoje okazałe wąsy. - Przyjacielu, jakiż to szczęśliwy zbieg okoliczności, że zmierzamy właśnie do Warszawy. Z chęcią przyjrzę się tej sprawie.

Jak powiedział, tak zrobił, a więc zaraz po przyjeździe i zameldowaniu się w hotelu Marriott udaliśmy się w stronę parlamentu.

Sprawa była dość zawiła. Za ustawą o wyborach zagłosowało ponoć 234 posłów, lecz nie wszyscy się do tego przyznawali, a niektórzy otwarcie twierdzili, że w głosowaniu w ogóle nie wzięli udziału.

- Comment? Comment? To nie może być - zastanawiał się Poirot. - Mówią, że nie zagłosowali, a jednak głosowali. Trzeba to rozwikłać.

--

7 MAJA A LA STEPHEN KING, CZYLI...

Telefon do posła



Tuż przed ważnym głosowaniem z politykami partii, która jest języczkiem u wagi, dzieją się dziwne rzeczy. Kolejni posłowie przepadają bez śladu. Z początku wydaje się, że to głupi dowcip, ale z każdą kolejną godziną wychodzą na jaw coraz bardziej szokujące okoliczności.

- Panie Chowin, czy pan wie o Nich?
- Tak. Wiem.
- W sejmie jest Ich pełno. Parlament jest Nimi zarażony.

Ta krótka wymiana zdań z Prezesem, w której słowo "zarażony" padło niby przypadkiem, napełniła Chowina jeszcze większą trwogą. Zresztą Prezesa bał się, odkąd tylko pamiętał. Nieraz mu ulegał. Nie cieszył się, ale głosował tak, jak sobie zażyczył. Wszystko dla dobra kraju.

Tym razem miało być inaczej. Też dla dobra kraju.

Chowin dostojnym krokiem zszedł na parking. Po drodze minął sejmowy zegar, który jak zwykle spóźniał się o kilka minut, pokazując 21.11. Tak było od lat, mimo to nikt jakoś nigdy nie pomyślał, by go przestawić. Do głosowania zostało jeszcze - jak szybko policzył w myślach - jakieś dwanaście godzin.

Wiedział, że musi być czujny. Dwanaście godzin to kupa czasu, by przepadli kolejni jego ludzie, których jutro rano tak bardzo będzie przecież potrzebował. Co tam zresztą on! Będzie ich potrzebować Polska.

Tymczasem od kilku dni, w co najmniej dziwnych, jeśli nie podejrzanych okolicznościach, zniknęło paru posłów partii Konsensus.

Schemat zawsze był ten sam. Zwykle działo się to w nocy, niekiedy po wieczornej wizycie w telewizji, gdzie tematem numer dwa - zaraz po epidemii - były niezmiennie wybory prezydenckie. Z zeznań świadków wynikało, że nieszczęśnicy wracali do domu, ale tuż przed pójściem spać odbierali dziwny telefon, po którym bez słowa wychodzili na zewnątrz.

I już nie wracali. Policja była bezradna. Parlamentarzyści przepadali bez śladu.

Na korytarzach mówiło się, że może to być sprawka posła Dryblasa, który usilnie namawiał do głosowania za ustawą w zamian za różne profity. Jednak za rękę nikt nikogo nie złapał. Tymczasem kolejni politycy Konsensusu znikali.

To się nie dzieje, to się nie dzieje, myślał gorączkowo Chowin, idąc szybkim krokiem do auta i licząc ludzi, którzy mu pozostali. Jego kroki odbijały się głuchym echem na ciemnym i opustoszałym parkingu. W dobie epidemii oszczędzano na wszystkim. Na oświetleniu również.

Nagle zadzwonił telefon.

"Numer prywatny" - zobaczył na wyświetlaczu. Zawahał się chwilę... po czym przesunął kciukiem zieloną strzałkę.

- Zatrzymaj się. Ani kroku dalej - odezwał się głos w słuchawce, nie czekając, aż Chowin cokolwiek powie. Lider Konsensusu rozejrzał się nieprzytomnie. Nie, na parkingu był sam.

- Kto mówi? - zapytał. Ale połączenie zostało przerwane.

Chowin schował telefon do kieszeni i niepewnym krokiem ruszył dalej. Coś nie dawało mu spokoju. Z każdą sekundą szedł coraz szybciej, po chwili w zasadzie już biegł, widząc w oddali czarnego opla, charakterystycznie umazanego czerwoną farbą...

Umazanego czerwoną farbą?

Chowin zatrzymał się i struchlał. A wtedy rozległ się przeraźliwy, szyderczy śmiech, który rozdarł noc; śmiech, którego nie mogła wydać żadna istota ludzka, i którego nie sposób było znieść choćby sekundę dłużej.

Przerażony Chowin zacisnął powieki. Poczuł, jak cały się trzęsie, nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

Potem już nic nie pamiętał.


--

Oczywiście powyższe teksty to wyłącznie political fiction, wytwór wyobraźni autora, zaś wszelkie podobieństwo imion, nazwisk czy stanowisk jest rzecz jasna zupełnie przypadkowe i całkowicie niezamierzone ;)

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: