Polub fanpage na FB

Poznań Spoza Kamery

Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje



Wybory prezydenckie 2020. Kaczyński i Gowin prześcigają się w głupich pomysłach. Pięć ABSURDÓW projektu Gowina

#Wybory prezydenckie 2020 #Andrzej Duda #Jarosław Kaczyński #Jarosław Gowin #konstytucja

SEWERYN LIPOŃSKI
5 kwietnia 2020

Już wydawało się, że nikt nie przebije Jarosława Kaczyńskiego i jego pomysłu zorganizowania wyborów w pięć tygodni przez Pocztę Polską, ale wtedy do gry wkroczył Jarosław Gowin. I rzucił pomysł pod pewnymi względami jeszcze bardziej absurdalny.

(fot. fotomontaż / Piotr Drabik / Flickr / Wikipedia)

Polska polityka - zresztą podobnie jak cały świat - przez koronawirusa stanęła na głowie. No zastanówcie się sami, kto jeszcze niedawno pomyślałby, że:

- opozycja będzie naciskać, żeby wybory prezydenckie odbyły się później, a kadencja Andrzeja Dudy potrwała dłużej niż do 6 sierpnia

- Jarosław Kaczyński w odpowiedzi zacznie się pilnie powoływać na konstytucję i odpowie, że tak przecież nie można

- Jarosław Gowin zaproponuje, żeby Duda w ogóle nie mógł kandydować na drugą kadencję

Jeszcze dwa czy trzy miesiące temu to byłoby wszystko jakieś totalne political fiction. Tak samo jak nagłe zauroczenie polityków PiS głosowaniem korespondencyjnym...

(...choć w tym akurat jest zapewne tyle samo szczerości, co w zapewnieniach rodziny "Hossa", że są biednymi ludźmi i nie mają pojęcia, skąd w ich garażu wzięło się ferrari)

Dwie karteczki Jarosława Gowina



Prezes Kaczyński z uporem maniaka chce, żeby wybory prezydenckie jednak odbyły się 10 maja, więc przed tygodniem PiS przepchnął głosowanie korespondencyjne dla ludzi starszych lub przebywających w kwarantannie.

Taka propozycja spotkała się z falą krytyki. Już pomijając skandaliczne okoliczności, w jakich doszło do przegłosowania tych zmian w kodeksie wyborczym.

ZOBACZ TAKŻE: Wybory prezydenckie 2020. Maski opadły. Politycy PiS chcą reelekcji Andrzeja Dudy już 10 maja - i to za wszelką cenę

Jednak chyba istotniejsze było to, że wbrew manewrom Kaczyńskiego okazało się, że wyborów 10 maja nie wyobraża sobie zdecydowana większość Polaków. Trzeba było coś z tym fantem zrobić. Zwłaszcza że samorządy zaczęły zgłaszać poważne problemy organizacyjne.

Zatem PiS zaproponował nagle... głosowanie korespondencyjne dla wszystkich 30 mln wyborców. Na pięć tygodni przed wyborami, w trwającej już kampanii, którą wszyscy kandydaci intensywnie prowadzą na równych warunkach której de facto nie ma, bo główni konkurenci Dudy muszą siedzieć w domu i część z nich już otwarcie wzywa do bojkotu wyborów.

Już zatem wydawało się, że nikt niczego gorszego nie zaproponuje, jednak wtedy do gry wkroczył niezawodny w takich sytuacjach wicepremier Jarosław Gowin. I oznajmił, że na wybory 10 maja się nie zgadza, niezależnie w jakiej formie byłyby przeprowadzone.

Tak się składa, że bez głosów Jarosława Gowina i ludzi z jego partii Porozumienie rządzący nie mają większości w Sejmie, która mogłaby przegłosować zmiany w kodeksie wyborczym.



Wicepremier Jarosław, grany przez Andrzeja Seweryna, w serialu "Ucho Prezesa"

Z tymi sprzeciwami Jarosława Gowina jest trochę jak z żoną porucznika Columbo. Często o niej słyszymy, wydaje się oczywiste, że kiedyś w końcu musi się pojawić. Ale ostatecznie nigdy nie udaje się zobaczyć jej na własne oczy.

Tym razem - po raz nie wiadomo który - niektórzy znów w Gowinie dostrzegli Konrada Wallenroda. Zbawcę opozycji, który niespodziewanie wbije Kaczyńskiemu nóż w plecy, doprowadzając do upadku rządu PiS.

Zdaje się, że w takiej roli zaczął się widzieć nawet sam Jarosław Gowin, gdy na sejmowym korytarzu ogłaszał: - To taki moment, że politycy stają przed Bogiem i historią.

Tym bardziej wszyscy czekali w piątek na jego propozycję. Co powie? Postawi się Kaczyńskiemu? Co zaproponuje?

Wicepremier Gowin myślał, myślał i wymyślił. Projekt zmiany konstytucji... uwaga, brzmi poważnie... spisany w paru zdaniach na jednej stronie A4. Z uzasadnieniem na drugiej takiej kartce.

Szybko przypomniało mi się, jak parę lat temu Marek Sternalski - szef poznańskich radnych Koalicji Obywatelskiej (wówczas po prostu Platformy Obywatelskiej) - na sesji rady miasta wyśmiewał odpowiedź urzędników na pytanie o plany inwestycyjne zgłoszone do unijnego dofinansowania:

- Mieści się, szanowni państwo, na tych trzech karteczkach. Z tego jedna to jest pismo przewodnie, jedna strona, a druga to jest pusta strona. To jest cała odpowiedź!

Tak samo Kaczyński mógł się w duchu zaśmiać na widok tych dwóch karteczek Gowina. Oczywiście zakładając, że nie znał tych propozycji wcześniej i że nie była to żadna ustawka, bo i takie teorie też się szybko pojawiły.

Została więc postawiona kompletnie kuriozalna alternatywa. Albo głosowanie korespondencyjne 10 maja, czyli prawdopodobnie w samym środku epidemii i bez niemal żadnej kampanii, albo zmiana ad hoc konstytucji i wybory prezydenckie dopiero za dwa lata.

Naprawdę długa jest lista absurdów, które towarzyszą jednemu i drugiemu pomysłowi, spróbujmy dzisiaj przyjrzeć się tej nieszczęsnej zmianie konstytucji proponowanej przed Jarosława Gowina.

PROPOZYCJA JAROSŁAWA GOWINA

Co zakłada w skrócie? Zmianę konstytucji polegającą na tym, że kadencja prezydenta trwałaby 7 lat (obecnie 5 lat), zniknęłaby też możliwość reelekcji (obecnie prezydentem można być przez dwie kadencje).

Co istotne i kluczowe - miałoby się to odnosić również, a właściwie przede wszystkim, do już trwającej kadencji obecnego prezydenta.

PIERWSZY ABSURD:

Zmiana konstytucji w pośpiechu i bez zachowania terminów...



Zgodnie z samą konstytucją nie można jej zmienić ot, tak, w ciągu jednej nocy czy nawet paru dni.

Art. 235.

(...) 2. Zmiana Konstytucji następuje w drodze ustawy uchwalonej w jednakowym brzmieniu przez Sejm i następnie w terminie nie dłuższym niż 60 dni przez Senat.

3. Pierwsze czytanie projektu ustawy o zmianie Konstytucji może odbyć się nie wcześniej niż trzydziestego dnia od dnia przedłożenia Sejmowi projektu ustawy.


Z kolei regulamin Sejmu jasno wskazuje, że projekt zmiany konstytucji nie może też ekspresem przejść przez izbę niższą, jak to się już zdarzało z innymi ustawami:

Art. 86i

Drugie czytanie projektu ustawy o zmianie Konstytucji może odbyć się nie wcześniej niż czternastego dnia od dnia doręczenia posłom sprawozdania Komisji, która rozpatruje projekt ustawy o zmianie Konstytucji.


Załóżmy, że Jarosław Gowin w poniedziałek - czyli 6 kwietnia - składa projekt zmiany konstytucji, zatem początek prac nad nim może nastąpić dopiero 6 maja.

Jeśli nawet projekt błyskawicznie trafi do komisji i ta jeszcze tego samego dnia zakończy nad nim prace - pozostają jeszcze dwa tygodnie do drugiego i później trzeciego czytania.

Czyli Sejm mógłby przegłosować zmianę najwcześniej 20 maja. Dodajmy jeszcze Senat, gdzie marszałek Tomasz Grodzki raczej nie jest politykiem, który zgodziłby się pracować na chybcika nad tak poważną sprawą. Dodajmy jeszcze oczekiwanie na podpis prezydenta.

To wszystko nie pozostawia wątpliwości. Gdyby zmiana miała wejść w życie jeszcze przed wyborami 10 maja - parlamentarzyści musieliby rażąco naruszyć samą konstytucję lub regulamin Sejmu.

DRUGI ABSURD:

...albo zmiana konstytucji, która i tak nie zapobiegnie wyborom.



Z tego, co wyżej wykazałem, musi sobie zdawać sprawę sam Jarosław Gowin. Zwróćmy uwagę, że nawet w swoim projekcie zmiany konstytucji napisał: "Ustawa wchodzi w życie z dniem ... czerwca 2020 r.".

Komentatorzy i specjaliści szybko zauważyli też inny fragment projektu:

Zarządzone przed wejściem w życie ustawy wybory przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej stają się bezskuteczne.

WTF??? To cała ta zabawa w zmienianie konstytucji jest po to, żeby wybory prezydenckie 10 maja i tak się odbyły, tylko później zostaną uznane za "bezskuteczne"?

To byłyby z pewnością najdziwniejsze wybory świata. Musiałyby się formalnie odbyć - no chyba że wycofaliby się z nich wszyscy kandydaci.

Teraz wyobraźmy sobie, że Andrzej Duda się wycofuje, ale część kandydatów jednak nie. Jeśli zostałoby ich co najmniej dwóch - wybory mimo wszystko się odbywają.

I przy frekwencji rzędu - powiedzmy - 10 proc. (zagłosowaliby legaliści nieuznający przeprowadzanej właśnie zmiany konstytucji) wygrywa np. Marek Jakubiak czy Waldemar Witkowski.

Zrobiłoby się potworne zamieszanie. Został wybrany prezydentem czy nie? Przecież całkiem możliwe, że nawet potencjalna II tura odbyłaby się jeszcze przed przegłosowaniem zmiany konstytucji, a już na pewno przed jej wejściem w życie.

Poza tym - co to właściwie znaczy, że wybory są "bezskuteczne"? I co jeśli pomiędzy wyborami a dniem wejścia zmiany konstytucji zdarzyłoby się coś nieprzewidzianego, przez co ta zmiana jednak nie weszłaby w życie?

TRZECI ABSURD:

Zmiana trwającej już kadencji prezydenta Andrzeja Dudy.



Żadna zmiana prawa w cywilizowanym kraju nie powinna przerywać kadencji na tak wysokim stanowisku, choć rządzący mają na ten temat inne zdanie, co już pokazali podczas próby usunięcia Małgorzaty Gersdorf - pierwszej prezes Sądu Najwyższego.

Kiedy wyborcy w maju 2015 r. wybrali Andrzeja Dudę, to wybrali go na 5-letnią kadencję, i to z możliwością reelekcji. Nie na 7-letnią kadencję bez możliwości reelekcji. Zmiana Gowina to zatem nic innego jak działanie prawa wstecz.

Niemal dokładnie 20 lat temu Francuzi zrobili odwrotny ruch. Prezydencką kadencję skrócili z 7-letniej do 5-letniej. Tyle że prezydent Jacques Chirac, który wtedy był gospodarzem Pałacu Elizejskiego, spokojnie dokończył pierwszą kadencję. Zmiana obowiązywała dopiero od następnej.

Zresztą przykładów nie trzeba tak daleko szukać. Przepisy przejściowe polskiej konstytucji - gdy wchodziła w życie - nikomu żadnych kadencji nie wydłużały ani nie skracały. Przeciwnie! Napisano wtedy tak:

Art. 238.

1. Kadencja konstytucyjnych organów władzy publicznej i osób wchodzących w ich skład wybranych lub powołanych przed wejściem w życie Konstytucji kończy się z upływem okresu ustalonego w przepisach obowiązujących przed dniem wejścia w życie Konstytucji.


Przypomnijcie sobie również, jak duże wątpliwości dotyczyły pomysłu, by limit dwóch kadencji dla prezydentów miast - wprowadzony reformą z 2018 r. - obejmował również minione lata, co niektórym uniemożliwiłoby dalsze rządzenie.

CZWARTY ABSURD:

Przyszli prezydenci bez szans na reelekcję.



Miejmy również na uwadze, że propozycja Jarosława Gowina to nie jest zmiana dotycząca tylko Andrzeja Dudy, tylko wprowadzana do konstytucji NA STAŁE. Zatem dotknęłaby też wszystkich przyszłych prezydentów.

I wyobraźmy sobie, że za kilka czy kilkanaście lat rządzi jakiś znakomity prezydent, który pod koniec pierwszej kadencji cieszy się zaufaniem 90 proc. Polaków. Ma po 70-80 proc. w sondażach. Czyli - tak generalnie - wymiata.

Tyle że nie może już być wybrany na drugą kadencję. Dlaczego? Dlatego, że tak wymyślili w 1997 r. twórcy konstytucji? Nie. Tylko i wyłącznie dlatego, że w 2020 r. rządzący kombinowali, co zrobić, by nie wprowadzić stanu nadzwyczajnego i jednocześnie nie przeprowadzać wyborów.

Jeśli prezydent się sprawdza - ludzie mogą go wybrać jeszcze raz. To powszechny standard w dojrzałych demokracjach i tak było też dotąd w młodej polskiej demokracji, zarówno w obecnej konstytucji, jak i w tzw. małej konstytucji z 1992 r., znowelizowanej w 1989 r. konstytucji PRL, a nawet w przedwojennych konstytucjach - marcowej i kwietniowej (one akurat w ogóle nie określały żadnego limitu kadencji).

Oczywiście są państwa, w których jest ograniczenie do jednej kadencji - np. kilka lat temu taką zmianę wprowadziła Kolumbia - jednak w polskim systemie i kulturze politycznej byłby to spory ewenement.

Wicepremier Gowin uzasadnia to wyjątkowo enigmatycznie:

"W ocenie projektodawcy, wprowadzenie zasady jednej, ale dłuższej kadencji, pozwala na zwiększenie gwarancji w wypełnieniu przez osobę wybraną na urząd Prezydenta do prawidłowego wypełnienia jego ustrojowej roli".

PIĄTY ABSURD:

Poważna ingerencja w konstytucję dla doraźnych potrzeb.



To tak naprawdę najpoważniejszy zarzut. Polską konstytucję przez 23 lata - przed chwilą mieliśmy nawet rocznicę - zmieniano zaledwie trzy razy:

- w 2001 r. poprawiono dwie literówki (to swoją drogą niesamowite, że uchwalono konstytucję z błędami!)
- w 2006 r. zmiana przepisów o ekstradycji, by były zgodne z prawem europejskim
- w 2009 r. zakaz kandydowania do parlamentu ludzi z prawomocnymi wyrokami

Jeśli odliczyć te drobne w gruncie rzeczy zmiany - konstytucji od kwietnia 1997 r. nikt nie tykał.

Tymczasem teraz, pod wpływem doraźnych wątpliwości wokół przeprowadzenia wyborów, mamy zmieniać kluczowe przepisy dotyczącej pierwszej osoby w państwie? I to w konstytucji, która - jeśli Bóg da - posłuży jeszcze przez kolejne 20, 100, a może i kilkaset lat.

Zawsze wydawało mi się, że jeśli już kiedyś parlament zabierze się za tak istotną zmianę konstytucji, to będą to długie miesiące prac i dyskusji w parlamencie. Poparte ekspertyzami specjalistów. I skonsultowane na różne sposoby ze społeczeństwem.

Prezydent Andrzej Duda chciał przecież robić całe referendum konstytucyjne! A tu, jak rozumiem, miałby w pośpiechu podpisywać taką przygotowaną ad hoc i bez jakichkolwiek konsultacji zmianę.

To byłaby zarazem groźna furtka na przyszłość. Mówimy dziś o wydłużeniu trwającej już kadencji prezydenta.

Co jeśli w przyszłości w parlamencie uzbiera się jakaś większość, która podobną zmianą zechce się niewygodnego prezydenta pozbyć, skracając mu trwającą kadencję?

Co jeśli kiedyś do władzy dojdzie ekipa, która uzyska większość konstytucyjną, po czym zmieni tak konstytucję wydłużając trwającą - czyli de facto własną - kadencję parlamentu z 4 lat np. do 100 lat?

To wszystko oczywiście - na dziś - raczej akademicka dyskusja i czysto teoretyczne pytania. Propozycja Jarosława Gowina, jak już wiemy, nie ma żadnych szans uzyskać poparcia 307 posłów. Tylu musiałoby przegłosować ewentualną zmianę konstytucji.

Jutro wyjaśni się, czy w tej sytuacji Jarosław Kaczyński będzie faktycznie dążył do zrobienia 10 maja wyborów z głosowaniem wyłącznie korespondencyjnym - na razie wszystko wskazuje że tak - która to propozycja zawiera wcale nie mniej absurdów i grozi podważaniem wyników wyborów.

Tymi absurdami - jeśli faktycznie przejdą przez Sejm - zajmę się w potencjalnym osobnym wpisie.

Jutro przekonamy się też, czy Jarosław Gowin faktycznie sprzeciwi się Kaczyńskiemu - co sugerował jeszcze w sobotę na Twitterze - czy jednak kolejny raz zagłosuje "za", tylko nie będzie się cieszył.

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: