SEWERYN LIPOŃSKI
12 czerwca 2022
Dekadę po Euro 2012 bardziej mówimy nie o tym, jak było, tylko jak mistrzostwa na nas wpłynęły. Zupełnie niespodziewany i dramatyczny epilog polsko-ukraińskiej imprezy dopisał po 10 latach Władimir Putin.
Mija właśnie 10 lat od Euro 2012. Spoglądając w kalendarz odhaczamy kolejne rocznice: 8 czerwca mecz otwarcia turnieju. 10 czerwca - pierwszy mecz w Poznaniu (pamiętna potyczka Chorwatów z Irlandczykami). I tak dalej.
Szczególnie przy tej pierwszej okazji - czyli rocznicy rozpoczęcia Euro - zaroiło się w internecie od tekstów wspominkowych. Były zdjęcia, fragmenty ówczesnych relacji, nawet quizy o Euro 2012.
Mam akurat tę przewagę, że różne tego typu rzeczy zamieszczałem na Poznań Spoza Kamery już w poprzednich latach, gdy o kolejnych rocznicach Euro było nieco ciszej. Dlatego teraz w zasadzie nie musiałbym się silić na żadne nostalgiczne teksty. Mógłbym po prostu wrzucić linki do paru wcześniejszych wpisów:
EURO 2012 NA ZDJĘCIACH. PRZEŻYJMY TO JESZCZE RAZ
POZNAŃ PIĘĆ LAT PO EURO 2012. DZIESIĘĆ "NAJ..." O TYM, CO NAM ZOSTAŁO (LUB NIE ZOSTAŁO) PO TURNIEJU
SIEDEM WSPOMNIEŃ NA SIEDEM LAT PO EURO 2012. KRÓL KIBICÓW Z IRLANDII, CZARNY PIKSEL NA TELEBIMIE I EUSEBIO NA ODDZIALE
Mógłbym, ale przecież, na litość boską, to okrągła rocznica. To 10 lat. Cała dekada. A ten blog rozwinął się właśnie dzięki opisywaniu przygotowań do Euro. Wypadałoby mimo wszystko spróbować podzielić się jakąś refleksją.
Euro 2012 było "tu i teraz"
Zacznę może od tego, że Euro 2012 dla wielu z nas (bynajmniej nie mówię, że dla wszystkich) było wydarzeniem... hmm... Epokowym? To jednak za duże słowo. Pokoleniowym? Też nie, przecież to była duża rzecz i dla młodych, i dla starszych, bez względu na wiek.
Wystarczyło zresztą przejść się raz czy drugi do strefy kibica - by spotkać tam niemal cały przekrój społeczeństwa. I to nie tylko polskiego.
Zmierzam do tego, że podczas tych trzech tygodni Euro 2012 raz po raz pojawiała się myśl: kurczę, to jest właśnie to. To, co z takim zaskoczeniem dostaliśmy i do czego potem szykowaliśmy się przez pięć lat.
To była myśl na zasadzie: dzieje się. Tu i teraz. Drugi raz tego nie będzie, przynajmniej przez wiele lat, a może już za całego naszego życia.
Oczywiście - to było wtedy. Zapewne stąd ta wesoła atmosfera, entuzjazm na ulicach, który wtedy niemal całkowicie przyćmił głosy krytyczne wobec samej organizacji Euro 2012.
Dziś patrzymy na to wszystko z dużo większym dystansem. Mniej pod kątem atmosfery na ulicach, bardziej pod kątem tego, co nam po Euro na tych ulicach zostało i jak to wpłynęło - np. na rozwój Poznania.
Tu jest wiele dylematów, na które nie ma prostych odpowiedzi, np. czy warto było pakować ponad 750 mln zł w przebudowę stadionu przy ul. Bułgarskiej (bez niego Poznania nie byłoby wśród miast gospodarzy).
Albo na ile Euro 2012 przełożyło się na wzrost liczby turystów (przez siedem lat po turnieju - zanim nadeszła epidemia i lockdown - liczba udzielanych noclegów skoczyła z 1 mln do 1,5 mln rocznie; nigdy się oczywiście nie dowiemy, ile by wynosiła bez mistrzostw).
Możemy też tylko gdybać, czy gdyby nie Euro 2012, kolejarze w ogóle zdecydowaliby się budować w Poznaniu jakikolwiek nowy dworzec. Całkiem możliwe, że ciągle czynny byłby ten stary i do dziś psioczylibyśmy na niego, nie mając pojęcia, że w tym przypadku lepsze może być wrogiem dobrego.
Z drugiej strony - jak podkreśla przy każdej możliwej okazji ówczesny prezydent Ryszard Grobelny - spora część inwestycji robionych pod hasłem "na Euro" prędzej czy później... i tak musiałaby być zrobiona.
Taka na przykład słynna przebudowa Kaponiery z ul. Roosevelta. Zwłaszcza że - jak wyszło na jaw de facto już w trakcie inwestycji - w dramatycznym stanie był też most Uniwersytecki.
Wyszło, jak wyszło, przebudowa Kaponiery ciągnęła się po Euro 2012 jeszcze przez kolejne cztery lata. Tylko czy bez organizacji mistrzostw cokolwiek wyszłoby tu lepiej? Też nie wiadomo.
- Zawsze z perspektywy czasu można powiedzieć, że zrobiłoby się coś inaczej, bo się zna uwarunkowania. Przy Kaponierze można było przeprowadzić inaczej postępowanie przetargowe i wybrać firmę, która później by nie zbankrutowała - przyznał ostatnio Grobelny, gdy w Gorącym Temacie na antenie WTK rozmawialiśmy o skutkach Euro 2012 po tych 10 latach.
A Paweł Sowa ze stowarzyszenia Inwestycje dla Poznania (dziś również miejski radny) wytykał, że skupienie inwestycji w zachodniej części miasta doprowadziło do zaniedbań w innych dzielnicach - oczywiście miał tu na myśli m.in. odkładaną latami budowę trasy na Naramowice.
Zresztą sam Grobelny nieco ponad rok po mistrzostwach przyznał mniej więcej to samo - gdy przed radą miasta uzasadniał szerokie plany inwestycji na Ratajach, w centrum miasta i właśnie na Naramowicach.
Nie zdążył ich zrealizować - bo zaledwie dwa i pół roku po Euro kolejne wybory zmiotły go ze stanowiska. Jego propozycje, w bardziej czy mniej zmienionym kształcie, de facto realizuje teraz jego następca Jacek Jaśkowiak.
Surrealistyczny epilog
Tak a propos - dla mnie osobiście Euro 2012 również było wydarzeniem wyjątkowym. Pierwszym takiego kalibru, które mogłem relacjonować na 100 proc., a nie z doskoku - jak to bywało wcześniej - pisząc teksty gdzieś w przerwach między wykładami na uczelni czy nawet na samych wykładach.
Dziś jestem już zdecydowanie w innym miejscu. Mogę zaprosić gości do własnego programu, podyskutować z nimi o Euro przez 40 minut w prime timie (nawet jeśli to tylko regionalna telewizja), ale wtedy...
Cóż - wtedy byłem nieco ponad 20-letnim, za przeproszeniem, gówniarzem. Najmłodszym w ówczesnej poznańskiej redakcji "Wyborczej", zafascynowanym pierwszą w życiu robotą (i to od razu w zawodzie!), ale też momentami dość rozpaczliwie szukającym ważnych tematów, okazji, by się wykazać.
Szybko sczaiłem, że w redakcji nie ma nikogo, kto zajmowałby się ściśle sprawami związanymi z Euro. Owszem - kolega pisał o lotnisku i budowie dróg, koleżanka o komunikacji miejskiej, sport do spółki z kolegą od polityki - o kolejnych jajach wokół budowy stadionu...
Ale szerzej o szykowaniu się do Euro, o tym, kto może u nas zagrać, jacy przyjadą kibice i jak cały kraj szykuje się na ich przyjazd - do pisania o tym nie był oddelegowany nikt konkretny. Wyczułem własną szansę.
I zacząłem te tematy ogarniać. Proponować. Czuwać nad przebiegiem losowania grup, umawiając się wcześniej na telefon z kibicami, którzy "w ciemno" zarezerwowali bilety na mecze w Poznaniu.
Robić też pierwsze dziennikarskie prowokacje drobne prowokacyjki, gdy okazało się, że niektórzy mniej uczciwi ludzie próbują tymi biletami handlować i zarobić sobie na ich sprzedaży - oficjalnie dorzucając je jako "dodatki" do horrendalnie drogich czapek czy szalików.
Do dziś śmieję się z jednego z tych "sprzedawców", który już po opisaniu sprawy - również na stronach ogólnopolskiej "Wyborczej" - w ogóle nie zorientował się, że padł ofiarą takiej prowokacji i jeszcze tydzień później dopytywał, czy nadal jestem zainteresowany tymi biletami.
Zabrakło mi niestety trochę pary na sam turniej i nie zasuwałem już wtedy tak intensywnie, jak bym chciał - co nie zmienia faktu, że mnóstwo z tych obrazków i tak pozostało mi w pamięci.
Szaleństwo w strefie kibica po bramce Roberta Lewandowskiego w meczu otwarcia z Grecją.
Samozwańczy król irlandzkich kibiców Abo, imprezujący z rodakami i z Chorwatami przy barze w Sheratonie i opowiadający mi o swojej poprzedniej wizycie w Poznaniu ponad 20 lat wcześniej, gdy Irlandia grała z Polską.
Niesłychane napięcie w końcówce meczu Polski z Rosją, gdy zdawało się, że lada chwila padnie rozstrzygająca bramka, a ja akurat musiałem lecieć do redakcji kończyć tekst, bo zbliżał się deadline. (Bramka jednak nie padła - pozostał remis 1-1).
Łzy studiującej w Poznaniu Ukrainki Leny zaraz po ostatnim gwizdku i smutek jej przyjaciół, ubranych w niebiesko-żółte barwy, gdy ich rodacy przegrali 0-2 z Francją.
Tak bolesne przeżycie dla ukraińskich kibiców wtedy - tak kompletnie nieistotne dzisiaj.
Życie napisało po 10 latach jakiś surrealistyczny epilog tamtego polsko-ukraińskiego Euro. Tak właściwie powinienem dodać, że napisało go nie tyle życie, co rosyjski prezydent dyktator Władimir Putin.
Gdy dokładnie dekadę temu - właśnie 12 czerwca - Jakub Błaszczykowski ładował Rosjanom piękną bramkę na 1-1, chyba nikt by nie pomyślał, że po 10 latach Polacy będą musieli zainicjować sportowy bojkot Rosji, odmawiając gry z ich reprezentacją o mundial w Katarze.
Gdy Andrij Szewczenko i spółka próbowali wyszarpać Francuzom lub Anglikom awans do ćwierćfinału, żaden z nich - nawet grający wtedy wśród nich Anatolij Tymoszczuk... - zapewne nie pomyślałby, że 10 lat później na ich kraj będą spadać bomby i rakiety.
Już co prawda niespełna dwa lata po Euro doszło do aneksji Krymu, rozpętały się walki na wschodzie Ukrainy, a stadion w Doniecku - jedna z aren tamtego turnieju - został częściowo zniszczony.
Ale umówmy się - to wszystko było jeszcze niczym w porównaniu z obecnymi wydarzeniami.
Kolega Radek Nawrot przypomniał nawet mało znany fakt, że zanim powstała koncepcja polsko-ukraińskiego Euro, Ukraina chciała zorganizować mistrzostwa z... Rosją. Dziś trudne do pojęcia.
Koniec końców Ukraina zrobiła ten turniej z Polską, co - jak się zdaje z dzisiejszego punktu widzenia - było kolejnym po pomarańczowej rewolucji krokiem, impulsem cywilizacyjnie przybliżającym Ukrainę na zachód. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że krajem rządził już wtedy prorosyjski Wiktor Janukowycz, obalony potem podczas euromajdanu.
Dziś, gdy patrzę na maskotki Euro 2012 - byli nimi bracia Sławek i Slavko - myślę sobie, że po 10 latach są jeszcze bardziej na czasie niż wtedy. I w sposób zupełnie niezamierzony przez ich twórców nabrały dodatkowego znaczenia.
Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: