Poznań Spoza Kamery

#polityka  #Poznań  #wybory  #samorząd  #inwestycje



Tramwaj na Falistą 'przed terminem' i inne. TOP 10 ściem, półprawd i niedomówień prosto z pl. Kolegiackiego

#Poznań #Jacek Jaśkowiak #Ryszard Grobelny #tramwaj na Falistą #ZTM #tramwaj na Naramowice #bilety

SEWERYN LIPOŃSKI
29 sierpnia 2020

Tramwaje pojadą nową trasą na Falistą pięć miesięcy przed terminem - pochwaliło się miasto. Ale początkowo zapowiadano ją na 2018 r. Takich półprawd i niedomówień miejscy urzędnicy mają na koncie sporo, zarówno ci obecni, jak i z poprzedniej ekipy.

- Pięć miesięcy przed zakładanym terminem pierwsze tramwaje dowiozą pasażerów do nowej pętli przy ul. Unii Lubelskiej - podkreśla prezydent Jacek Jaśkowiak cytowany na oficjalnej stronie internetowej miasta.

To pierwsza nowa trasa tramwajowa otwierana za jego czasów. Nic dziwnego, że odbywa się to z taką pompą, mimo że to nie słynny tramwaj na Naramowice, tylko zaledwie 700-metrowy kawałek torów z ronda Żegrze i nowa pętla przy ul. Falistej i Unii Lubelskiej.



Jednak słysząc o oddaniu tej trasy "przed terminem", wielu poznaniaków mogło ryknąć śmiechem, jeśli tylko pamiętają zapowiedzi Jaśkowiaka z 2015 r.

Tak, żebyśmy mieli jasność, trasa na Falistą zostanie otwarta przed terminem zapisanym w umowie z wykonawcą. Ale to JEDYNY termin, jaki w tej sprawie nie tylko wyprzedzono, ale którego w ogóle dotrzymano.

Z całą pewnością szczęki z podłogi długo zbierali Adam Michalkiewicz z Radia Poznań i Asia Leśniewska - wówczas, czyli latem 2015 r., moja redakcyjna koleżanka z poznańskiej redakcji "Gazety Wyborczej". Przypomnijmy...

Prezydent Jaśkowiak zapowiedział budowę trasy na Falistą w sierpniu 2015 r. Chce ją zbudować do końca kadencji - czyli do końca 2018 r. Dziennikarze robią zakład, czy mu się uda. Asia Leśniewska uważa, że tak, Adam Michalkiewicz twierdzi, że nic z tego.

Przegrany tego niecodziennego zakładu ma przebiec kilkanaście kilometrów wzdłuż całej trasy tramwaju linii nr 5. Z Górczyna, przez centrum miasta, trasę kórnicką i Górny Taras Rataj na pętlę Stomil. Zakład przecina sam Jaśkowiak.

- Będę sam nosił tory, żeby się udało - żartuje. I zapowiada nawet zuchwale, że gdyby jednak się nie wyrobił, to będzie towarzyszył dziennikarce "Wyborczej" podczas 16-kilometrowego biegu.

No, panie prezydencie, słowo się rzekło... Sprawa o tyle się skomplikowała, że Asia w międzyczasie przeniosła się do Hiszpanii, gdzie alternatywnie mogłaby co najwyżej przebiec trasę linii metra L5 w Barcelonie - uciekając przed pociągiem niczym w filmie "Kontrolerzy".



Jednak temu, że trasa na Falistą zostanie otwarta we wrześniu 2020 r. - a nie 2018 r. - zaprzeczyć się już nie da. Tu nawet przy podejściu do terminów równie luźnym jak w przypadku korwety Gawron trudno mówić o oddaniu inwestycji "pięć miesięcy przed terminem". Tak naprawdę jest ona o dwa lata spóźniona.

Zapnijcie jednak pasy, bo przy tej okazji pozbierałem inne przypadki zaklinania rzeczywistości przez poznańskich urzędników, z jakimi mieliśmy do czynienia w ostatnich latach. A było ich sporo.

--

GRUDZIEŃ 2012

Rekordowa sprzedaż biletów uzasadniająca podwyżki cen



Zacznijmy od zagadkowego zajścia jeszcze z czasów prezydenta Ryszarda Grobelnego.

Jest grudzień 2012 r. Trwa dyskusja o podwyżce cen biletów komunikacji miejskiej, już kolejnej w ciągu zaledwie paru miesięcy, którą miasto chce wprowadzić od stycznia.

Społecznicy i radni opozycji alarmują, że jeśli ceny biletów znowu wzrosną, to zniechęci pasażerów do jeżdżenia tramwajami i autobusami. Zbierają podpisy pod propozycją zamrożenia podwyżek.

Prezydent Grobelny, podczas dyskusji na forum rady miasta, przekonuje jednak: - Z komunikacji miejskiej korzystamy niezależnie od ceny. W październiku odnotowaliśmy rekordową sprzedaż.

Miasto podaje, że w październiku - mimo czerwcowej podwyżki - sprzedało ponad 150 tys. biletów okresowych za 10,4 mln zł. To przekonuje radnych. Odrzucają projekt zamrożenia podwyżek i od stycznia bilety ostatecznie są jeszcze droższe.

Tak naprawdę żadnego rekordu jednak... nie było. To Zarząd Transportu Miejskiego podał błędną, zawyżoną kwotę, bo w rzeczywistości w październiku 2012 r. sprzedało się tylko 139 tys. sieciówek i liniówek, za łączną kwotę 9,6 mln zł.

To skąd wzięli ów rekordowy, rzekomo, październik? Jak w ogóle można było się walnąć o - bagatela - niemal milion złotych?! Sprawa wyszła na jaw dopiero po roku dzięki spostrzegawczości ludzi ze stowarzyszenia Inwestycje dla Poznania.

Pracownicy ZTM tłumaczyli się wtedy "błędem rachunkowym". Przed radą miasta wyjaśniali nawet szczegółowo, jak doszło do pomyłki, i zarzekali się, że nie zrobili tego umyślnie. Co ciekawe - błąd wykryli sami jeszcze przed wystąpieniem Grobelnego. Ale nie pomyśleli, by o tym poinformować.

Prezydent Grobelny także oburzał się na sugestie, jakoby jego urzędnicy celowo zawyżyli wpływy z biletów, aby wprowadzić radnych w błąd. Takie aluzje padały m.in. ze strony opozycji.

Szef radnych PiS Szymon Szynkowski vel Sęk twierdził bowiem, że "wiele pozwala przypuszczać, że było to coś więcej niż brak profesjonalizmu", a jego klubowy kolega Michał Grześ komentował: - Trudno tu udowodnić złą wolę. Ale to wszystko tak dziwnie się złożyło...

CZERWIEC 2013

Prezydent Ryszard Grobelny i jego spotkania w sprawie stadionu



Tuż przed wakacjami w 2013 r. Lech Poznań ze spółką Marcelin Management, jako operator stadionu, po długich poszukiwaniach znaleźli w końcu tzw. sponsora tytularnego dla stadionu przy ul. Bułgarskiej. Tym sponsorem została INEA.

Prezes Lecha Karol Klimczak przy podpisaniu umowy podkreślał: - Chciałem podziękować serdecznie panu prezydentowi miasta Poznania, który aktywnie włączył się w poszukiwania sponsora tytularnego, i uczestniczył nawet w wielu spotkaniach z potencjalnymi innymi najemcami nazwy stadionu.



Te słowa zapewne przeszłyby bez echa... gdyby nie dość istotny szczegół. Miasto zaledwie 3 tyg. wcześniej podpisało z Lechem i Marcelinem aneks do umowy, w którym m.in. zrezygnowało z udziału we wpływach ze sprzedaży nazwy (miało to być 30 proc., ale nie mniej niż 1 mln zł).

Zrobiła się niezła draka, bo przecież Klimczak zasugerował, że Grobelny znał przebieg negocjacji. I mimo to zgodził się zrezygnować z prowizji. Czyli mógł dopuścić się niegospodarności. Poznańscy radni PiS zaczęli nawet straszyć Grobelnego prokuratorem.

Szybko mieliśmy stanowcze dementi. Prezydent przekonywał, że nie uczestniczył w żadnych spotkaniach z zainteresowanymi nazwą stadionu, a o propozycji INEI ponoć nawet nic nie wiedział.

Prezes Klimczak z kolei stwierdził nagle, że te "wiele spotkań" z udziałem Grobelnego to było tak naprawdę tylko jedno spotkanie, z inną firmą niż INEA (choć Grobelny i tego sobie nie przypominał).

Jak było w rzeczywistości? Tego nigdy się nie dowiedzieliśmy. Trudno byłoby to sprawdzić, w końcu nikt nie prowadzi księgi wejść i wyjść w urzędzie miasta, a prezydent nie prowadzi 24-godzinnego streama w internecie. Sprawa rozeszła się zatem po kościach.

ZOBACZ TAKŻE: Lech ograł miasto z nazwą stadionu. Do zera. Prezydent nie widzi żadnego problemu

SIERPIEŃ 2013

Drogi przy dworcu "projektuje, buduje i w całości finansuje" Trigranit



To już z kolei sam środek awantury o brak przejścia z przystanku tramwajowego na nowy dworzec PKP. Trwa przebudowa skrzyżowania przy ul. Matyi, przez które pasażerowie mają chodzić naokoło, przejściem podziemnym i przez galerię handlową lub przez most Dworcowy.

Społecznicy postulują zrobienie zwykłego przejścia przez jezdnię przy nowym przystanku. Pozwoliłoby to skrócić drogę na dworzec z 350-400 m do około 200 m. Jednak miejscy urzędnicy twardo powtarzają "nie".



Wicedyrektor Zarządu Dróg Miejskich Kazimierz Skałecki w studiu TVP, zapytany o konsultacje tej inwestycji, odpowiada: - To projekt prywatny. Projektuje, buduje i w całości finansuje firma prywatna.

Teoretycznie Skałecki - przynajmniej w drugim zdaniu - nie powiedział niczego nieprawdziwego. Faktycznie to Trigranit (ta sama firma, która budowała dworzec i centrum handlowe) przygotował projekt, prowadził prace budowlane i za wszystko płacił.

Wicedyrektor zapomniał tylko dodać, że Trigranit robił to wszystko w ścisłej współpracy z miastem, czyli właśnie z ZDM, który formalnie przeprowadzał tę inwestycję i m.in. pozyskiwał potrzebne pozwolenia i inne dokumenty.

Zresztą to właśnie drogowcy przeforsowali wtedy rozwiązanie z przejściem podziemnym. Trigranit wolał zbudować kładkę nad jezdnią. Dodajmy jeszcze, że drogowcy robili też konsultacje społeczne inwestycji, które jednak ogłosili... już po złożeniu wniosku o pozwolenie na budowę.

LISTOPAD 2013

Szybki autobus na Naramowice będzie lepszy niż tramwaj



Społecznicy z ruchów miejskich do dziś wspominają to jako jedną z największych i najbardziej bezczelnych manipulacji w końcówce rządów Ryszarda Grobelnego. To, że na Naramowice będzie jeździł tramwaj, wcale nie było wtedy takie oczywiste.

Prezydent Grobelny oficjalnie po prostu rozważał różne warianty. Jednak w praktyce trudno było nie zauważyć, że na różne sposoby próbował storpedować pomysł budowy trasy tramwajowej.

Zamiast tego wyraźnie skłaniał się ku budowie BRT. Czyli bus rapid transit, systemu autobusów jeżdżących po wydzielonych, bezkolizyjnych pasach, popularnego zwłaszcza w Ameryce Płd. Takie rozwiązanie znalazło się m.in. jako priorytet - do dziś niezmieniony! - w planie transportowym Poznania.

Gdy Grobelny jesienią 2013 r. omawiał przed radą miasta plany największych inwestycji na kolejne lata, mnóstwo slajdów i czasu poświęcił na przytaczanie argumentów, dlaczego BRT będzie lepszy od tramwaju.

- System autobusowy jest znacznie tańszy od tramwajowego. Trolejbusowy nieco droższy od autobusowego - przekonuje prezydent. Prezentuje szczegółowe wyliczenia, nie tylko dotyczące przyszłej eksploatacji, ale też samej budowy.



No dobrze... gdzie tu manipulacja? Otóż - w długości trasy. Zwróćcie uwagę, że koszt trasy tramwajowej (200 mln zł) urzędnicy Grobelnego podzielili przez 4,4 km, natomiast koszt trasy autobusowej (265 mln zł) - przez 15,3 km!

Te 15,3 km wytrzasnęli stąd, że autobusy lub trolejbusy z Naramowic miały jeździć dalej ul. Szelągowską, przez Garbary, Drogę Dębińską aż na Dębinę. Tam nie trzeba by od zera budować nowych dróg - wystarczyłoby przebudować istniejące.

Mimo to doliczono je do długości przyszłej trasy autobusowej. I tym magicznym sposobem wyszło, że choć wariant z BRT w sumie byłby droższy - to w przeliczeniu na kilometr rzekomo tańszy niż trasa tramwajowa. Eureka!

LIPIEC 2014

Działa 100 proc. czytników PEKA



Spróbujmy przypomnieć sobie atmosferę tych wydarzeń. Jest lato 2014 r., przed tygodniem zaczął działać został wprowadzony system PEKA, ale niemal nic nie zadziałało jak trzeba.

Czytniki nie chcą odczytywać kart. Jak już odczytują - to wyświetlają niezrozumiałe komunikaty. Przelane pieniądze znikają z konta w niewyjaśniony sposób. Nie da się też kupić zwykłych biletów. Do punktów ZTM w całym Poznaniu ustawiają się ogromne kolejki.

Prezydent Ryszard Grobelny podczas sesji rady miasta przeprasza poznaniaków za całe zamieszanie. Jednak jego zastępca Mirosław Kruszyński niespodziewanie stwierdza, że udało się już wyeliminować niemal wszystkie problemy, w tym te ze źle działającymi czytnikami.

Poza tym, według Kruszyńskiego, już od pierwszego dnia zdecydowana większość (rzekomo 89 proc.) czytników PEKA działała prawidłowo. Teraz - w dniu sesji, czyli po tygodniu - działają już niby niemal w 100 proc.

Dziennikarze i radni, którzy w sali sesyjnej oglądają prezentację Kruszyńskiego, przecierają oczy ze zdumienia. Przecież widzą, co się dzieje na mieście, a Zarząd Transportu Miejskiego jest wręcz zalewany skargami od pasażerów.

Zresztą problemy z czytnikami zdarzają się raz po raz nawet dziś - po ponad sześciu latach - co doskonale wie każdy, kto jeździ poznańskimi tramwajami i autobusami.

LIPIEC 2015

Prezydent Jacek Jaśkowiak nie czytał maili swoich pracowników



Jedna z pierwszych wpadek prezydenta Jaśkowiaka. Niecały rok po tym, jak objął stanowisko, w urzędzie przy pl. Kolegiackim wybuchła afera związana z czytaniem maili.

Związana z poprzednimi władzami miasta radna Joanna Frankiewicz już w lipcu 2015 r. zaalarmowała, że w gabinecie prezydenta dochodzi do inwigilacji, ktoś czyta maile pracowników i kontroluje ich rozmowy telefoniczne.

Prezydent Jaśkowiak kategorycznie wszystkiemu zaprzeczył. Stwierdził, że "nie wyobraża sobie", by coś takiego miało miejsce. Jednak kilka tygodni później - przyparty do muru przez "Gazetę Wyborczą" - przyznał, że wiosną faktycznie czytał maile paru osób z gabinetu prezydenta, bo ktoś mu je przyniósł.

Szybko pojawiły się pytania, dlaczego w takim razie w lipcu udawał, że o niczym nie wie.

Podczas wrześniowej sesji rady miasta Jaśkowiak nie chciał odpowiedzieć na to pytanie. Przed dziennikarzami uciekał po korytarzach urzędu przy pl. Kolegiackim.

Kiedy w końcu dał za wygraną, wyszedł do dziennikarzy i zaczął odpowiadać, to gubił się w zeznaniach. Przytoczmy jego dłuższy cytat - bo naprawdę jest tego wart:

- Nie mówiłem nieprawdy. (...) Powiedziałem, że nie czytam maili i nie zlecałem nikomu przeglądania skrzynek pracowników. Sytuacja wyglądała w ten sposób, że w związku z tym bałaganem, który miał miejsce w zakresie obiegu dokumentów, również na moim biurku znalazły się jakieś maile.

Kiedy je zobaczyłem, to poprosiłem panią Pachciarz [była wiceprezydent Poznania - red.] i pana [wiceprezydenta] Wiśniewskiego, a także prawnika, że co to w ogóle ma być, o co tu w ogóle chodzi i żeby coś z tym zrobili!


Zaraz potem Jaśkowiak przyznał jednak, że przedtem te maile przejrzał, a jeszcze chwilę później - jak gdyby nigdy nic - znów przekonywał, że jednak wcale nie czytał żadnych maili pracowników urzędu bez ich wiedzy i zgody.

To był zresztą przedsmak licznych niekonsekwencji Jaśkowiaka, który w kolejnych latach potrafił zaprzeczyć sam sobie, odpowiadając na dwa kolejne pytania w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

PAŹDZIERNIK 2015

Inspekcja pracy nie stwierdziła mobbingu w gabinecie prezydenta



Końcówka lata 2015 r. przy pl. Kolegiackim w ogóle była gorąca i pełna różnych afer. Coraz głośniejsze były pogłoski, że czytanie maili to tylko wierzchołek góry lodowej, i że w gabinecie prezydenta dochodziło do mobbingu.

Ups... Tu kiedyś było zamieszczone wideo, którego już nie ma w internecie :(



Prezydent Jaśkowiak powołał wewnętrzną komisję. Kiedy ta stwierdziła, że owszem, były zachowania "noszące znamiona mobbingu" - Jaśkowiak nie dał jej wiary. Zapowiedział, że poczeka na wyniki kontroli inspekcji pracy.

Kiedy ta kontrola się zakończyła... Miasto triumfalnie oznajmiło: inspekcja pracy nie stwierdziła zjawiska mobbingu w gabinecie prezydenta!

Szybko okazało się jednak, że inspekcja pracy po prostu nie mogła tego stwierdzić, bo... w ogóle tej sprawy nie badała. Jej rzecznik Jacek Strzyżewski wyjaśniał:

- Nasze ustalenia nie rozstrzygają, czy mobbing był, czy nie. To może stwierdzić tylko sąd. My tylko sprawdzaliśmy, czy pracodawca miał odpowiednie procedury przeciwdziałania mobbingowi i czy je wdrożył.

No więc równie dobrze miasto mogłoby oznajmić, że inspekcja pracy nie stwierdziła np. dokonanej chwilę wcześniej wymiany mebli w gabinecie Jaśkowiaka, bo tego też przecież nie sprawdzała.

I żeby było jeszcze ciekawiej, inspekcja pracy stwierdziła za to m.in., że prawidłowym działaniem było powołanie wewnętrznej komisji. Tej samej, która doszła do wniosku, że coś jednak było na rzeczy, i której ustalenia Jaśkowiak potem bagatelizował.

Koniec końców sprawa i tak skończyła się skandalem i dymisją. Wicedyrektor gabinetu prezydenta Krzysztof Kaczanowski, który miał być głównym sprawcą afery, odszedł z urzędu. Potem wylądował w spółce Poznańskie Inwestycje Miejskie.

WRZESIEŃ 2015

Banner na Kaponierze zniknął, bo zasłaniał widok motorniczym



A teraz coś z zupełnie innej beczki. Także latem 2015 r. stało się jasne, że trwająca wówczas wciąż przebudowa ronda Kaponiera wcale nie zakończy się tak szybko, jak sugerował wielki banner z napisem "listopad 2015" na środku placu budowy.

I tak jakoś wyszło, że któregoś pięknego dnia września banner po prostu... zniknął z ronda. No w sumie logiczne - po co miałby tam dalej być i wprowadzać w błąd. Zaskakujące był jednak wyjaśnienie władz miasta:

- Jego lokalizacja i gabaryty utrudniały znacznie pracę motorniczym, którzy od jakiegoś czasu zgłaszali problemy związane z ograniczeniem widoczności.

Trudno było nie nabrać podejrzeń, że tak naprawdę to próba ukrycia faktu, że nie uda się dotrzymać już kolejnego terminu oddania Kaponiery. Zwłaszcza że dopóki ten termin był aktualny - to banner wisiał na rondzie dokładnie w tym samym miejscu i jakoś nikomu nie przeszkadzał.

Sytuacja była tym dziwniejsza, że akurat Jaśkowiaka i jego ekipę trudno było obwiniać o opóźnienie czy podawanie nierealnych terminów. Feralny banner wywiesili przecież jeszcze jego poprzednicy.

Mimo to wiceprezydent Maciej Wudarski oburzał się na samą sugestię, że banner zniknął z Kaponiery z innego powodu niż kiepska widoczność:



Cała ta sytuacja, choć z pozoru bardziej śmieszy niż irytuje, pokazuje jeden z większych mankamentów prezydentury Jacka Jaśkowiaka. Mianowicie - brak szczerości. Przekonanie, że mieszkańcy łatwo "łykną" każdy kit, jaki prezydent i jego urzędnicy spróbują im wcisnąć

- skomentowałem wtedy sprawę z bannerem na łamach "Gazety Wyborczej".

WRZESIEŃ 2016

Rondo Kaponiera wcale nie miało być zrobione na Euro 2012



Spokojnie - to jeszcze nie koniec przedziwnych historii z Kaponierą w roli głównej.

Prezydent Ryszard Grobelny po przegranych w 2014 r. wyborach długo unikał komentowania działań Jacka Jaśkowiaka. Za to chętnie dyskutował o tym, co działo się, gdy jeszcze sam rządził Poznaniem.

Zapytany w studiu Radia Merkury o przebudowę ronda Kaponiera Grobelny stwierdził: - W żadnej umowie nie było czegoś takiego, że ta inwestycja ma być skończona przed Euro 2012. Tak naprawdę od pierwszego dnia było wiadomo, że na Euro 2012 całej Kaponiery nie będzie gotowej.



Poświęciłem tej rozmowie cały osobny wpis. Zacytujmy fragment:

Były prezydent Poznania sprytnie rozmydla fakt, że Kaponiera przez ładnych parę lat była ZAPOWIADANA na Euro 2012. Przecież nieprzypadkowo znalazła się w gronie kluczowych inwestycji na tę imprezę. (...)

Jasne, w chwili wbicia pierwszej łopaty było już jasne, że całej Kaponiery na Euro 2012 nie będzie. To oczywiście fakt i tu Grobelny ma rację. Zresztą trudno, żeby było inaczej, skoro to wbicie nastąpiło we wrześniu 2011 r., czyli... dziewięć miesięcy przed mistrzostwami.

Dodajmy, że prezydent Grobelny to, co dzisiaj uznaje za „oczywistą oczywistość”, oznajmił poznaniakom dziwnym trafem dopiero tuż po wyborach jesienią 2010 r. To wtedy oficjalnie podzielił przebudowę Kaponiery i Roosevelta na dwa etapy. Jeden „przed Euro”, drugi „po Euro”.

No więc, siłą rzeczy, przetarg i umowa podpisana już w 2011 r. rzeczywiście zakładały, że przed Euro 2012 uda się przebudować tylko kawałek ul. Roosevelta.

To wszystko nie świadczy wcale o tym, że Kaponiera nigdy nie miała być na Euro 2012. To świadczy co najwyżej o tym, jak nierealne były wcześniejsze zapowiedzi.


ZOBACZ CAŁY WPIS: No nie! Ryszard Grobelny mówi, że Kaponiera nie miała być na Euro 2012. Ten wywiad wymaga didaskaliów...

GRUDZIEŃ 2018

Budowa trasy tramwajowej na Naramowice trwa w najlepsze



Jeśli za kilkadziesiąt lat dziennikarze będą chcieli powspominać prezydenta Jaśkowiaka i jego sztandarową obietnicę, to mogą mieć spory problem z ustaleniem, kiedy tak właściwie ruszyła jej budowa.

Miasto już w grudniu 2018 r. trąbiło bowiem o "rozpoczęciu prac przy budowie trasy tramwajowej na Naramowice".

Tak, brzmiało to świetnie, tyle że w rzeczywistości chodziło jedynie o remont pętli Wilczak. Trwał do września 2019 r. Tak naprawdę nie położono więc ani kawałka torów nowej trasy... chyba że policzyć rozjazd zakończony na razie ślepą końcówką.



Zaraz ktoś z urzędu miasta zaprotestuje, że przecież przebudowa pętli Wilczak była ujęta w przetargu jako pierwszy etap całej budowy trasy na Naramowice, więc wszystko się zgadza i o co w ogóle kaman.

Tak, jasne, tyle że w tym samym przetargu zapisano wprost, że samo PROJEKTOWANIE nowej trasy ma potrwać do końca 2019 r. Tak też się stało. Może się nie znam, ale trudno chyba budować coś, co jeszcze nie zostało nawet zaprojektowane.

Pętla Wilczak jako początkowy etap inwestycji była tu tylko takich kwiatkiem do kożucha. Budowa trasy na Naramowice realnie ruszyła dopiero wiosną 2020 r. Czym zresztą też miasto dość hucznie się chwaliło.

Już mało kto w tym wszystkim pamięta wypowiedzi Jacka Jaśkowiaka z grudnia 2014 r., że "życzyłby sobie", aby ul. Nowa Naramowicka z nową trasą tramwajową powstała "w tej kadencji", czyli do końca 2018 r.

No nie pykło. Kto wie, czy jednak za dwa lata też nie usłyszymy, że również tramwaj na Naramowice udało się zbudować przed terminem.

Spodobał Ci się ten tekst? Możesz go udostępnić: